Odc. 12: Korčula (c.d.)
- Bačvo - nadchodzimy!
- Wolne miejsce - tylko na kamieniach.
- Tak zapamiętaliśmy Bačvę z 2011 roku. Czysta woda, zero ludzi.
... udajemy się na nasz nr 3 wśród korčulańskich plaż AD 2011 – Baćvę. (Zerknąłem do notatek z 2011 i koryguję błąd z pierwszej części odcinka - nasza pierwsza trójka przedstawiała się następująco: 1. Bratinja Luka 2. Pupnatska Luka 3. Bačva.)
Pamiętamy ten zjazd Nad plażą kilkanaście, może nawet 20 samochodów, ale udaje się zaparkować pod skałą, obok rodaków z Grodu Kraka. Schodzimy na plażę – już z daleka słychać, że nieczynna w 2011 (ale byliśmy przed sezonem – w czerwcu) konoba działa pełną parą. A
ludzi na plaży – jak mrówków! No tak, te kilkanaście aut przywiozło kilkanaście rodzin, cudów nie ma. Ledwo znajdujemy dla siebie miejsce, na kamieniach, tuż przy zejściu. Nic jednak nas nie rozczarowuje tak jak zanieczyszczenie wody. Spora ilość ludzi w małej uvali, do tego knajpka, koniec sezonu – wszystko to widać zrobiło swoje. Trochę snurkuję z dziećmi, a Ania nawet nie wchodzi do wody. Borys otwarcie wyraża zdziwienie, że ta plaża była jedną z naszych ulubionych, kiedy on miał cztery latka.
- A tak woda w Bačvie wyglądała w roku 2016.
- Może powodem jest to, że w 2011 byliśmy tu przed sezonem (w czerwcu), zaś w ub. roku na sam koniec sezonu, w sierpniu?
- Jakość wody poprawiała dopiero daleko od brzegu.
Skoro powrót na stare śmieci okazał się niegodzien wspomnień, kierujemy się w rejony dotąd przez nas nieodkryte – do
Račišće. Główną drogą, skręcając w lewo za Žrnowem. Mijamy kilka wiosek, w tym największą – Knežę – z długim nabrzeżem biegnącym prawie cały czas wzdłuż nitki asfaltu.
W końcu dojeżdżamy do ostatniej wioski, gdzie na nadmorskim bulwarze lokalny autobus dokonuje nawrotki (co obrazuje nawet lokalny znak, rezerwujący dwa miejsca parkingowe na rivie dla olbrzyma, który musi zawrócić, bo dalej droga się kończy). Nooo, tu jest całkiem ładnie! Kulista zatoczka wykształca naturalny, swojski klimat, tworząc nie tylko naturalny porządek, ale i ogniskując życie lokalnej społeczności w jednym miejscu – właśnie wokół końcowego przystanku autobusu – ku czemu w mijanych wcześniej ulicówkach nie było warunków.
- W Račišće
- Zwróćcie uwagę na tabliczkę ze schematem zawracania autobusu - 2 miejsca postojowe muszą pozostawać puste właśnie z uwagi na ten manewr. Knajpka po lewej (z parasolami Staropramena) wydała nam się zbyt hip!, wylądowaliśmy w tej widocznej po prawej, w tle.
Pomni przejedzenia w Janjinie, tym razem świadomie nie jemy niczego w ciągu dnia, oszczędzając siły na wieczorny popas w Konobie Belin. Siadamy w jednym z dwóch baro-restauracyjek – tym bardziej przypominającym bar, gdzie pod spłowiałymi parasolami słonecznymi siedzieli wyłącznie miejscowi i to w stu procentach mężczyźni. Zajmujący miejsce przy wyjściu z wnętrza lokalu podstarzały mężczyzna wydawał talie kart do gry, a klientela, składająca się głównie z jego rówieśników, przepędzała upalne godziny niepotrzebnej im sjesty na grze, rozmowach i popijaniu piwa. Gościom usługiwała też nienajmłodsza kelnerka. W takich oto okolicznościach raczyliśmy się zimnym piwem, zagryzając od czasu do czasu przemycone pod stołem ptibery (jakoś ten śróddzienny głód trzeba było oszukać).
- Pomnik w hołdzie ofiarom II wojny światowej wśród ludności Pupnatu.
- Vinarija Popić w Lumbardzie
W drodze powrotnej skręcamy na Pupnat – zobaczyłem drogowskaz jadąc w kierunku Račišće, a nowo nabyta mapa potwierdziła, że taka droga faktycznie istnieje. Droga jest wąska, stroma – musi wspiąć się na górujące nad środkową częścią Korčuli pasmo okołotrzystumetrowych vrhów, ale dobrej jakości. Nie licząc jednego skupiska ruin,
po drodze nie mijamy chyba żadnych zabudowań i ani jednego pojazdu. Do Pupnatu wjeżdżamy tuż przy glavnej ceście wyspy. Przejeżdżamy przez wieś, zatrzymując się za Konobą Mate, w której w 2011 jedliśmy pyszny gulasz jagnięcy, za kościółkiem. Dalej jedziemy drogą, którą – po przecięciu głównej magistrali – dojechalibyśmy do Pupnatskiej Luki, na którą jednak nie mamy już dzisiaj czasu. Z drugiej jednak strony, nie ma jeszcze nawet piątej, a Belin otwiera dla gości swe podwoje dopiero o osiemnastej. Dobra, jedziemy tedy na plażę w Lumbardzie, z obowiązkowym przystankiem w Vinariji Grk. Razem z rodakami z Leska
dziwię się w środku jak w górę poszły ceny (wg rodaków: w stosunku do nawet zeszłego roku). Nie dostanę tu już butelkowanego grka za 40 kun za bocę, a za 100 w życiu nie kupię. Nabywam jednak półtora litra w plastiku (tak dobrego białego wina na Pelješcu nie znaleźliśmy). Przekąpuję się na skałkach w Lumbardzie razem z dziećmi (Ania po raz drugi tego dnia gardzi wodą).
- Lumbardę opanowały parasole...
- ...zatem wykąpiemy się na skałkach!
W Belinie (zauważamy, że drogowskazy kierujące do knajpy są obecne nie tylko na domowej roboty znakach, ale i na oficjalnych brązowych tablicach stojących przy głównych drogach) meldujemy się kwadrans przed 18 i jesteśmy przez długi czas jedynymi gośćmi. No, ale zależy nam, żeby zdążyć na powrotny prom na 20:00 – następny płynie dopiero o 22:10. A poza tym, jesteśmy ZAJEBIŚCIE głodni
)) Jakoś na rybę w tym roku nie mamy specjalnej ochoty – zamawiamy jagnięcinę dla nas i makarony (žrnowskie!) dla dzieciaków. No i
koniecznie rybki łowione w grudniu przez Željko i jego kompanów. Wspominamy mu o tym i wtedy jakby sobie przypomniał, że nam kiedyś o tym opowiadał (pewnie niewielu gości – głównie z Polski Czech, jak zauważył – mówiło mu, że Bratinja Luka jest ich ulubioną zatoczką do plażowania i kąpieli). Rybki są wciąż nie do wyjebania, lepszych slanych ribic nie znajdziesz w Dalmacji i kropka! Jagnięcina zresztą też pyszna, choć przyznajemy, że ta w Panoramie była jeszcze smakowitsza, bardziej soczysta. Željko donosi panierowane cukinie, doceniamy gest. Żegnamy się, obiecując gospodarzowi wizytę za 5 lat
- Przed wejściem do Konoby Belin w Žrnowie.
- Konoba Belin
- A oto i sam Željko - gospodarz z Belina.
Powrotny prom zabiera łącznie z nami raptem kilkanaście aut i autobus.