Odc. 10: Plaże za Trpanjem, Kuna i JanjinaTego dnia znowu pojeździliśmy. Jak przygotowywałem dzisiejszy odcinek do zamieszczenia na cropli, to pomyślałem, że nasze dzieci musiały się zastanawiać "po co tyle jeździć, skoro można cały czas siedzieć w Orebiciu, a tak w ogóle, to nie lepiej było od razu szukać apartmana w Žuljanie i się stamtąd nie ruszać?"
środa, 24 VIII
- przydrożny kościółek, Gornja Vrućica
Jakby ciut lepsza pogoda, ale nie do końca. To może z drugiej (północnej) strony półwyspu będzie mniej wiało? Z głównej drogi skręcamy w kierunku Trpanja, a potem
odbijamy na Divną i Dubę Peljeską. Zatrzymujemy się nad tą pierwszą zatoką. Ładnie położona, ale już po ilości aut zaparkowanych na drodze powyżej – i sąsiedztwie kempingu – wnioskujemy, że będzie ciasno. I tak faktycznie się okazuje być. Lokujemy się nieopodal plażowej knajpki, ale pech chce, że w otoczeniu Drogich Rodaków. Plaża ładna, kamulce spore, naprzeciwko kolista wysepka, kursują fishpikniki. Po jednorazowym przekąpaniu (rodacy narzekają na chłodną wodę...) nie wytrzymujemy. Zwijka.
- Ten znak :)))
- Plaża Divna. Po prawej plażowa konoba.
- Widok w drugą stronę. Na widocznej powyżej drodze można zostawić samochód.
- Biokovo widziane z Divnej
Droga prowadzi do Duby Peljeskiej i na niej się kończy. Na skrzyżowaniu we wsi w lewo do starego sioła, w prawo na plażę. Zajeżdżamy najpierw w lewo, gdzie po minięciu kilku domostw ulica poszerza się, tworząc coś na kształt miniryneczku, oczywiście z kościółkiem. Wracamy do rozjazdu i kierujemy się w stronę morza. Parkujemy na skraju oliwnego gaju przylegającego do czyjegoś domostwa. Nieogrodzone, nikt nie krzyczy, więc maszerujemy na plażę. Tam miłe zaskoczenie – nie musimy iść daleko: już po minięciu narożnej ruiny z czasów wcale nie rzymskich lokalizujemy przyplażowe Bistro Zaporat i tam sadzamy cztery nasze litery.
Dziś na lancz będzie fastfood: małe rybki (lingje są jedynie w karcie), frytki, nasze najmłodsze nawet hamburgera. Ale wszystko dobre, točeno karlovačko smakuje dobrze, dzieci jedzą lody. Potem plażowanie, bardzo miłe. Rodaków ani widu, ani – tym bardziej – słychu. Są za to fale, które urozmaicają nam dzisiejsze plażowanie. Zostajemy na plaży trochę dłużej niż zwykle.
- A to już Duba Peljeska.
- To się nazywa troska o wygodę mieszkańców! Specjalnie usypali pagórek, żeby ludziom było łatwiej korzystać z telefonu!
- Plaża w Dubie Peljeskiej. Naszym zdaniem ładniejsza od tej w Divnej.
- Zjeść i wypić też jest gdzie :)
- Drobne kamyczki, bliżej wody żwirek.
Obiad w Domanoecie w Janjinie zamówiliśmy na siódmą (o tej godzinie dopiero się otwierają), więc mamy mnóstwo czasu do zabicia. Wybieramy zatem boczną drogę do centrum półwyspu, przez Oskorušno (ciekawa szopa z domowym wyszynkiem, ale nie stajemy) i Kunę. Tam zatrzymujemy pojazd i wyskakujemy na przechadzkę. Miło tu. Skwer pod kościółkiem z pomnikiem malarza Mato Celestina Medovicia, dalej droga pod górę, obok wielkiej vinariji (srebrne kadzie z winem lśnią z daleka), a przy skrzyżowaniu (w prawo na Crkvice, gdzie nie jedziemy – mapa pokazuje
mnóstwo serpentyn na zjeździe nad morze) zahaczamy o studenac – lody i napoje. Idziemy w lewo, przez wieś. Mijamy (nieczynną o tej porze – trwa sjesta) Konobę Antunović, o której to i owo już słyszeliśmy. Wracając do samochodu, widzimy jak gospodyni (kucharka?) wnosi po schodach wielką tacę jagnięcego mięsa. Hmm, może by tu kiedyś wpaść na popas? Tylko czy starczy czasu?
- Kuna Peljeska. Za powyginanym drzewem widać pomnik C.M. Medovicia, który mieszkał i tworzył w Kunie.
- Centrum Kuny. Drogowskaz "zachęca" do odwiedzenia Crkvic, ale - jak się okazało po obejrzeniu klipu na jutubie już po powrocie - słusznie zrobiliśmy, nie jadąc tam. Te parę kilometrów to niekończące się serpentyny z niewieloma miejscami umożliwiającymi mijankę, a na końcu mikroosada.
- Niestety, było zamknięte ;(
- Ten osiołek strzeże wejścia do Konoby Antunović. Ostatecznie, nie odwiedziliśmy jej - nie mają stolików na zewnątrz, tylko salę z "widokiem na inne budynki".
Dojeżdżamy do Janjiny, wciąż mając ponad godzinę w zapasie. Skręcamy zatem w lewo na Sreser. Nazwa śmieszna, czytaliśmy coś o plaży na położonej naprzeciwko osady wysepce Gospin Škoj. Dojeżdżamy, parkujemy, wychodzimy i...jej, ależ mają tu nabrzeże! Riva jest naprawdę imponująca; wystarczy przemknąć pomiędzy narożnymi budynkami, stanowiącymi granicę pomiędzy interiorem, skąd przyjechaliśmy i wielkim błękitem, który – jak się za chwilę w portowej kawiarni dowiemy – stał u podstaw powstania osady. Siadamy na chwilę w nadbrzeżnej kawiarni, gdzie
przysłuchuję się rozmowie młodziutkiej kelnereczki (urodzonej w Sarajewie, której dziadkowie pochodzą „stąd”)
z na oko sześćdziesięcioletnim mężczyzną (Chilijczyk, którego rodzice wyemigrowali z Dalmacji do Nowego Świata – ojciec z Putnikovici na Pelješcu, matka ze Splitu). Kelnerka wyjaśnia (konsultując się kilka razy z właścicielem lokalu), że Sreser powstał jako osada rybacka dla mieszkańców Janjiny i Dolu, a wyspa Gospin Škoj była kiedyś połączona z resztą wsi lądem, ale groblę zalało morze. Na obecnej wysepce znajdował się kościółek, który miejscowi przenieśli kamień po kamieniu na obecne miejsce na nabrzeżu.
- Już w Janjinie. Przystawki meldują się na stole!
- Są i główne dania.
Pijemy pyszną kawę, dzieci jedzą lody. W ogóle nie jesteśmy głodni, ale po krótkim spacerze wzdłuż brzegu morza jedziemy w końcu do Janjiny. Tam stół jeszcze nie gotowy, ale witamy się, zamawiamy wino (znane nam już z zakupu „na wynos”) i lemoniadę (a w sumie to miętoniadę – pyszną, może tylko ciut za słodką, ale wszystko „domače”) i czekamy. W międzyczasie
gospodyni prosi mnie do kuchni, żebym zaaprobował potrawy (jedna porcja wołowiny na pół dla dzieci, kozice na przystawkę, trochę ośmiornicy do przystawkowej sałatki, ryby dla nas). Siedzimy pod baldachimem z pnączy, sączymy, jemy (pyszne, ale nie mamy apetytu, oszukujemy – z pomocą wszędobylskich kotów). Przed wyjściem robimy jeszcze w konobie zakupy – już „na wywózkę” do Polski – trava, loza, smokva plus wino na teraz. Jest już całkiem ciemno, a nas czeka jeszcze ta cholerna droga do Orebicia...
- Na koniec splądrowaliśmy piwniczkę gospodarza :)