DZIEŃ 5
22.08.2018 Jagodna – Zavala – JelsaDziś znów niespiesznie, bo planujemy tylko plażę. Wczoraj Nikola polecił nam Jagodną, twierdząc, że to dobra plaża dla dzieci i naprawdę nie wiem, czemu go posłuchaliśmy. Ale najpierw pierwsza wyprawa na zatunelowy Hvar. Po kilku minutach jesteśmy już w Pitve i ustawiamy się w krótkiej kolejce do tunelu. Muszę przyznać, że faktycznie pierwszy raz jest fajny, szkoda tylko, że mamy samochody przed sobą. Temperatura o dobrych kilka stopni niższa i ten ziemisty zapach, jak po deszczu. Osobliwe
Ale największe wrażenie robi oczywiście wyjazd z tunelu i widoki, które wciąż śnią się po nocach…Oczywiście widoki podziwiane głównie przeze mnie - dzieciaki zajęte sobą a M. tym, abyśmy nie znaleźli się poza wyznaczoną przez drogowców trasą
No to śmigamy w prawo
Po krótkim czasie dojeżdżamy do Jagodnej. I nie wiem, czy nie trafiliśmy z zatoką, czy tam nic lepszego nie ma, ale kierowaliśmy się po prostu na pierwszy napotkany drogowskaz „beach”, który zaprowadził nas na kamping Lili. Totalna porażka od samego początku...
Najpierw z parkowaniem. Nawet udało nam się po chwili oczekiwania złapać jedno miejsce, prawdopodobnie odjeżdżającego, sfrustrowanego niedoszłego plażowicza. Starając się nie nastawiać negatywnie, schodzimy na dół. Widoki z góry obiecujące.
Ale tylko przez chwilę, dopóki naszym oczom nie ukazuje się właściwa „plaża”. Celowo w cudzysłowie, bo to mikro plażyczka, której każdy praktycznie centymetr wykorzystany jest maksymalnie. Nie ma mowy o rozłożeniu ręczników, a co dopiero koca.
Słabo to widzę, ale dziewczyny bardzo chcą do wody. Próbujemy szukać jeszcze miejsca w zatoczce za skałą po lewej, ale tam dostać się można tylko wodą, powyżej pasa tak na oko. Niektórzy decydują się na przenoszenie dobytku na głowach, ale my rezygnujemy. Dziewczyny wskakują do wody na kilka minut, ale nawet Natalka stwierdza, że jest tu za dużo ludzi, za głośno i nie podoba jej się tu wcale, a wcale...
Marcie pasuje, że jest woda, nie jest roszczeniowa
Myślę, że gdyby nie było tu takich tłumów, mogłoby być całkiem przyjemnie...
Tak więc po kilku minutach decydujemy, że stąd spadamy.
Niby tylko kilka minut, ale z parkowaniem, schodzeniem i wchodzeniem straciliśmy w sumie ponad 45 minut
. A zbliża się już południe, więc jakiekolwiek miejsce wybierzemy, nie mamy co liczyć na spokój…Trochę się nie przygotowałam do tematu tych plaż na Hvarze, przyznaję...
Niby czytałam różne wątki na forum, ale jak przyszło co do czego, to wszystko mi się pomerdało, zapomniałam moich notatek i wychodziło zwykle na spontanie.
Tak wiec właśnie spontanicznie postanawiamy zawitać do Zavali. Cofamy się więc znów za tunel.
Do Zavali też trafiamy bez konkretnego miejsca, po prostu jedziemy w dół, jak nas droga prowadzi, aż mijamy osobliwy bankomat Euronetu i parkujemy tam, gdzie droga się kończy, czyli przy kompleksie Skalinda.
To również bynajmniej nie jest miejsce odosobnione od cywilizacji. Ale paradoksalnie, tu nam się spodobało i wróciliśmy jeszcze dwukrotnie. Plaża właściwa jest już praktycznie cała zajęta, ale udaje nam się rozłożyć na małej skalnej półce.
Kuszą groty po lewej, niestety o tej porze dawno zajęte...
Fotki grot w kolejnym odcinku
Plusem plaż w cywilizacji jest na ogół możliwość sensownego zaparkowania (za hotelem mimo sporej ilości samochodów, udało nam się bez problemu znaleźć miejsce). W Skalindzie kilka schodków dzieli nas już od zejścia na plażę. Aby na nią zejść, mija się restaurację, czyściutkie, pachnące i w pełni zaopatrzone toalety oraz cudny drink bar, w którym niestety utopiliśmy w sumie trochę kun, ale w końcu czasem na wakacjach tak trzeba
Samą "cywilizację" tego miejsca pokażę Wam w którymś dalszym odcinku, z tego dnia nie mam żadnych zdjęć.
Woda faktycznie trochę zimniejsza niż w okolicach Jelsy, ale i tak jest bardzo przyjemnie. Spędzamy tu kilka błogich godzin.
Po licznych szaleństwach dziewczyn w wodzie Natalka pada na godzinę w cieniu na ręczniku.
Zatem postanawiam przejść się kawałek w kierunku Gormin Dolac. Widoczki bardzo przyjemne dla oka. Na początek plaża przy Skalindzie z góry widziana, a dokładnie ze schodków przy barze.
Obok cmentarza nachodzi mnie refleksja, że wyspiarze mają szczęście, że po śmierci mają takie widoki... Dla tych, co tu nie dotarli, bo oczywiście nie zrobiłam zdjęcia w drugą stronę, cmentarz ma widoczek prosto na morze i dzieli go od wody ścieżka i skałki jedynie
Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, ale podobnie pięknie zlokalizowane cmentarze na zboczach przy samym morzu widziałam na kilku wyspach na M. Śródziemnym. A tuż przy cmentarzu, przy murku rośnie (pewnie od bardzo dawna) drzewo oliwne, tuż obok winogrona, a to wszystko na tle turkusu Jardranu. I tak sobie patrzę i myślę, że te 3 elementy to właśnie kwintesencja Hvaru
No dobrze, koniec kontemplacji, pora wracać do grajdołka. To jeszcze trochę widoczków ze spaceru:
Przyjemna ta miejscówka, ale nie wiem sama, chyba nie dla mnie...No i wkurzaliby mnie chyba ci wszyscy spacerowicze
Natalka już nie śpi i chociaż jest głodna, wcale nie chce jeszcze jechać. Siedzimy więc jeszcze godzinkę w popołudniowym słońcu i wracamy. Ludzi po południu strasznie przybyło...
Dobrze, to już się jednak zbierajmy do domku. Lecimy na Pitve.
Ostatni rzut oka na wielki błękit...
Szybciutko przejeżdżamy przez Pitve.
Uwielbiam ten widok na Jelsę widziany z Pitve
A końcówka dnia podobna do poprzednich. Prysznic, obiad, chwila odpoczynku na balkonie. No to pokażę Wam teraz lepsze ujęcia
Po zachodzie słońca (niestety w 2 połowie sierpnia już o 19:00) schodzimy do Jelsy na lody w Rivie.
To miała być Pčelica Maja, hmmmm
- Dzieciom tak niewiele potrzeba do szczęścia :)
Bardzo dużo uroku ma ta Jelsa wieczorową porą…
Kiedy dziewczyny już śpią, my tradycyjnie zasiadamy na balkonie z zimnym Vezakiem i Jamnicą oraz zestawem oliwek, prażonych pestek, orzechów, lodowatego arbuza i winogron. Chwilo, trwaj…Trwa do chyba 2:00, najwyższa pora iść spać …