O 18:00 parkujemy w Starim Gradzie. Będzie to niezapomniana wizyta, ale o tym za chwilę.
Mąż nie jest do końca pewny, czy parkujemy faktycznie w bezpłatnej strefie, ale wszystko na to wskazuje. Jeszcze chwilę się kręci po okolicy, upewniając się po raz kolejny, że nikt nie ma za szybą kwitu parkingowego, albo nie ma nigdzie jakiegoś sprytnie ukrytego znaku. Ale kwitów nikt nie ma, a poza nami stoi tu sporo samochodów na zagranicznych numerach. Mamy nadzieję, że jest ok.
W drodze do mariny dziewczyny spędzają chwilę na placu zabaw w parku koło Tommy’ego.
Czy jest ktoś chętny na spacer po Starim Gradzie? Idziemy dalej, mijamy polecaną na forum Zvijezdę Mora, o tej porze jeszcze zupełnie pustą. Ale jeszcze tu wrócimy, nawet 2 razy
Po krótkim spacerze w porcie lądujemy spontanicznie w Pharos na lodach (kugla 8 kun) i świetnym espresso. Potem dalej spacerujemy wzdłuż budek z pamiątkami, bez żadnego konkretnego planu.
Jak Hvar, to musi być lawenda
Niestety pod koniec sierpnia tylko w donicach, ale zapach z klombów i pobliskich budek unosi się wszędzie. Natalce ze wszystkich miasteczek na Hvarze najbardziej przypadł do gustu właśnie Stari Grad, a konkretnie budki z magnesami i lawendą
Dziewczynom bardzo podoba się stara armata
Niesamowite, że wciąż tak tu pusto, ale z czasem się zagęści
Aż przypadkiem trafiamy na Tvrdalj, czyli dom Petara Hektorovicia. Oczywiście wchodzimy. Od źródełka bije przyjemny chłód.
Na jednym z murów dziewczyny zauważają nietoperza, któremu mają okazję przyjrzeć się z bliska.
Kiedy opuszczamy ogród (samego domu nie zwiedzamy), zachód słońca wchodzi w swoją najpiękniejszą fazę.
Mijamy kościół Sv. Roka i jeszcze inny, duży kościół obok którego rośnie mnóstwo wielkich i uginających się od owoców fig.
Idziemy trochę jakby dookoła "starówki"
Po kilku minutach znajomo brzmiącą ulicą Jana Pawła II docieramy na plac Św. Stefana.
Dziewczyny spotykają bardzo przyjacielskiego sierściucha
I już sam plac i kościół Sv.Stefana:
Natalkę fascynują dźwięki syryjskiego instrumentu strunowego, jak się dowiem, jak się nazywa, to napiszę
Mi się nie spieszy i chcę się delektować klimatem wąskich uliczek, bo coraz bardziej mi się tu podoba, ale mąż jest już mocno wkurzony bo cały czas myśli o samochodzie, będąc przekonanym, że na pewno już go nam zholowali.
Niepotrzebny stres unosi się w powietrzu, to wracajmy już, dla świętego spokoju sprawdzić ten samochód...
W końcu mąż wyrywa do przodu sam i po chwili okazuje się, że prawie ma rację...
Na szczęście auto stoi, gdzie stało, ale okazuje się, że w momencie, kiedy jest od niego jakieś 100 metrów, pod wycieraczką właśnie ląduje „pamiątkowy” świstek w postaci mandatu. Nie małego, bo 300 kun
Panowie z bliżej nieokreślonej organizacji (jak się potem dowiedziałam, nie jest to straż miejska, a jakaś prywatna firma działająca na rzecz miasta) podobne pamiątki zostawili wyłącznie właścicielom samochodów na zagranicznych numerach. Gdyby mąż dotarł do auta dosłownie minutę wcześniej, nie byłoby prawdopodobnie całej historii. Chociaż kto ich tam wie… Cały miły wieczór w Starim Gradzie szlag trafił…
Ponieważ mandat i tak już mamy, a lodówka wciąż pusta, postanawiamy jeszcze kupić owce na targu (to pierwszy i ostatni raz, kiedy figi kupuję!) i zrobić zakupy w Tommy’m.
Żegnamy się ze Starim Gradem w takich okolicznościach przyrody :
Z dużym niesmakiem wracamy do domu. Próbuje wygooglować, za co w ogóle ten mandat, ale nie do końca rozumiem. Zapytamy jutro Nikolę...
Na pocieszenie, kiedy dziewczyny już śpią, siadamy sobie na balkonie z zimnym piwkiem i obserwujemy nocną Jelsę i mrugające w oddali światełkami Pitve.