DZIEŃ 9
26.08.2018 Burza – Vrboska – Okoliczne wioski – wieczorny Stari GradPlany plażowe niestety w dniu dzisiejszym niweczy pogoda. Od rana jest mocno pochmurno, co zapowiadało już nocne zachmurzenie. Ale armagedon ma dopiero nadejść koło południa.
Póki co, jemy więc tradycyjnie śniadanie na balkonie w towarzystwie "naszego" gekona.
Zza góry napływają coraz ciemniejsze chmury, zrywa się wiatr, w pewnym momencie w ogóle nie widać Pitve
Zaczyna grzmieć i to bardzo konkretnie. A potem na finał dochodzi taka ulewa, że nawet Jelsy już nie widać. Cały spektakl trwa ok. godziny.
Mimo, że już po burzy, nie wygląda, aby dało się w tym momencie plażować...
Spontanicznie decydujemy więc, że przejedziemy się do Vrboskiej wykorzystując okienko pogodowe. Prawdę mówiąc, mamy nadzieję, że to jednak już koniec na dziś.
Kiedy dojeżdżamy na miejsce po dosłownie 5 minutach, chmury wciąż są na niebie, ale wychodzi też słońce. Parkujemy w porcie przy placu zabaw, mając nadzieję, że tym razem nikt nam żadnych pamiątek za wycieraczki nie wpakuje. Żadnych znaków nie ma, wygląda na to, że nie powinno być problemów
Ruszamy na leniwy spacer odkrywając wszystkie miejsca, które znam ze zdjęć z forum. A więc w pierwszej kolejności rzut oka na palmę a następnie oczywiście słynne mostki
Muszę przyznać, że bardzo mi się tu podoba od pierwszych właściwie minut.
Spacerujemy sobie bez pośpiechu, ludzi na lekarstwo. I to mnie trochę zastanawia, bo to oznacza, że albo nikt tu nie stacjonuje wakacyjnie
albo wszyscy na plaży
To drugie raczej odpada, bo pogoda jaka jest, każdy widzi. To nie jest dzień na plażowanie. No nic, w każdym razie bardzo nam takie samotne zwiedzanie odpowiada, jest cudownym kontrastem dla całkowicie przeludnionego Hvaru sprzed kilku dni
To idziemy sobie niespiesznie w kierunku mostków, zaglądając po drodze w każdy kąt
I już jest! Słynny mostek wenecko-vrboski, kamienny i bardzo fotogeniczny
Najbliższe sąsiedztwo mostku też urokliwe i fotogeniczne.
Miałabym opory z parkowaniem w takich miejscach
Jest i drugi, mniejszy mostek:
I taki trochę mniej urokliwy budyneczek, ale mimo wszystko, pasuje tutaj
Zaglądam wścibsko ludziom na podwórka, zachwycam się wąskim uliczkami.
Wracamy do portu i odwiedzamy sklepik z pamiątkami, gdzie dziewczyny naciągają nas na tandetne opaski ze swoimi imionami, które można kupić chyba wszędzie, w Polsce też (zapewne dużo taniej). No dobrze, niech mają te swoje „pamiątki”.
Następnie zaglądamy do piekary, gdzie dziewczyny tym razem naciągają na czekoladowe muffinki. Teraz już prawdziwa pełnia szczęścia
No to pora na coś dla rodziców, czyli wczesnopopołudniową kawkę. Zasiadamy w Nono Toni (z charakterystycznym akwarium z langustami, homarami i innymi stworzeniami), zamawiamy kawkę i lody.
Po krótkim przystanku ruszamy dalej wzdłuż nabrzeża. Ale nie chce nam się iść do samego początku zatoki. Kawałek za latarnią morską przystajemy na chwilę przy małym parku.
W tym miejscu, po krótkiej lekturze mapy, która się tam zanajduje, odbijamy schodkami w uliczkę, która po kilku minutach doprowadzi nas do XV wiecznego kościoła św. Marii. Oczywiście po drodze też zaglądam na podwórka
Po chwili docieramy pod plac, na którym stoi kościół. Jesteśmy tu zupełnie sami, dopiero po 10 minutach zjawia się jakaś niemiecka rodzina. Te zaparkowane samochody należą raczej do lokalsów, bo rejestracje tylko SG. Wielka szkoda, że kościół zamknięty, pewnie otwierają tylko na Msze.