Kolejka niestety jest i musimy poczekać 1,5 h, ale promy na szczęście pływają nie do końca zgodnie z rozkładem, więc załapujemy się na jakiś dodatkowy o 16:40.
- Mamy to !
W międzyczasie dziewczyny mają ochotę wskoczyć do morza w ubraniach, tak są podekscytowane widokiem turkusowej wody.
Ponieważ trochę zgłodnieliśmy, kupuję to, co możliwe na szybko, czyli po kawałku pizzy dla dziewczyn i burki z serem i mięsem dla nas.
Nadpływa prom, ale niestety jeszcze na ten się nie załapiemy...
A tymczasem za plecami czyli zza szczytów Biokova dają się słyszeć pomrukiwania…grzmotów.
- Niepozorna zapowiedź wielkiego hałasu
Niebo dość szybko szarzeje i spadają pierwsze krople. Chowamy się pod parasolami jednego z przyportowych sklepików.
- Kapiąca z parasola woda to świetna zabawa
Deszcz nie trwa na szczęście długo, ale jest dość obfity. Pamiętamy doskonale te popołudniowe burze z 2006 roku, kiedy stacjonowaliśmy w Baśkiej Vodzie. Nie martwimy się, bo wiemy, że burze szybko przechodzą, a potem jeszcze w gratisie można załapać się na tęczę (akurat nie tym razem). Jednak kiedy wjeżdżamy na prom, dalej jest szaro a deszcz jednak powraca, ze zdwojoną siłą. Zza gór słychać konkretne grzmotobicie, tak, że Natalka zaczyna płakać ze strachu. Zastanawiam się, czy pływanie promem w taką pogodę jest bezpieczne, ale zakładam, że kapitan wie, co robi.
No to ruszamy.
Tak więc oddalamy się od Drvenika, w oddali ledwo widoczna przez burzę Makarska, Brač praktycznie niewidoczna, a kiedy chmury nieco się przecierają, po lewej stronie też ledwo widoczny Pelješac. I w końcu gdzieś tam na horyzoncie zza chmur powolutku, pomalutku i nieśmiało wygląda latarnia w Sućuraju
Muszę przyznać, że Hvar wita nas naprawdę w pięknych okolicznościach przyrody
O 17:15 dobijamy szczęśliwie do Sućuraju. Ale teraz nie ma czasu na zwiedzanie, chcemy jak najszybciej dostać się w końcu do Jelsy.
Niby kilometrowo dzisiejsza trasa krótsza ale jednak czasowo długa więc też nas trochę wymęczyła. Ruszamy przez wyspę do Jelsy. Deszcz dotarł nawet tutaj i właśnie się kończy, a zza chmur wychyla się nieśmiało popołudniowe słońce.
Muszę przyznać, że dzięki takim refleksom wyspa wygląda bajecznie i niezwykle zielono. Jestem trochę zaskoczona tą zielenią, nie spodziewałam się chyba tylu jej odcieni. Zaczynamy poznawać słynne hvarskie drogi. No cóż, faktycznie, kiedy jedziemy nimi pierwszy raz, mam lekkiego stracha, ale ufam doświadczeniu kierowcy
Od pierwszych minut na Hvarze mój zachwyt wyspą narasta i na kolejnych zakrętach, kiedy rzucam okiem na mijane w dole zatoczki, zerkając przy okazji ukradkiem do lusterka, coraz częściej widzę swojego nieświadomego banana na twarzy. Czuję, że jest tu coś bardzo pozytywnego, co sprawi, że będę na pewno chciała tu wrócić.