Witam. Wczoraj o 1 w nocy wróciliśmy z Zadaru, w którym razem z rodziną spędziłam 15 pięknych dni. Powiem krótko super plaża, praktycznie centrum miasta, małych ruch i dobra cena. Kilka gram rozczarowań, kilogram zachwyceń. Nie działo się dużo, ale jak już coś się wydarzyło to na całego. Dzisiaj tylko troszeczkę o dojeździe i o pierwszym dniu z Zadarze, bo jestem zmęczona 18 godzinami jazdy.
Apartament jak zwykle zresztą, znaleziony przez internet, bez żadnych pośredników. Zarezerwowany od 8. 08. W mailu 2 informacje, które potem okazały się drobnym blefem: 100m. do plaż, " nie mogę narazie wysłać zdjęć kuchni, gdyż właśnie ją kończę budować".
Wyjazd zaplanowany na 9.00 7.08. Oczywiście jak nigdy nie wyjechaliśmy punktualnie:) Półgodzinny poślizg to już tradycja.
Ekipa - w tym roku tylko ja, siostra i rodzice.
Postanowiliśmy, że całkowicie zaufamy GPS-owi. I dobrze zrobiliśmy, gdyż od domu po apartament licznik w samochodzie wybił piękną liczbę 999km. Wprawdzie ku naszemu zdziwieniu, przekonani, że już przekraczamy granicę Węgiersko - Chorwacko znaleźliśmy się w Słowenii. Trochę mi szczena opadła, bo pamiętałam wpisy z forum, że płaci sporo kasy za przejazd kilku kilometrów. Ale zachowałam zimną krew i nic nie mówiłam o opłatach reszcie ekipy. Jechaliśmy tak jak wskazywał GPS. Rzeczywiście, żadnej autostrady, normalna droga i po jakichś 5 km. znaleźliśmy się na przejściu Mursko Središće. I po strachu...
Jechaliśmy przez centrum Varaždinu i Zagrzebia. Była godzina 22 dlatego ruch był minimalny. Trójpasmówka w środku miasta, pełno tramwajów i autobusów, pełno ludzi na miejskich skwerkach i parkach, wszystkie, pewnie ważniejsze zabytki i budowle -> (w ogóle nie zajrzałam co jest ciekawego do zwiedzenia w Zagrzebiu, bo nawet mi do głowy nie przyszło, że pojedziemy przez centrum stolicy ) . Wiedziałam tylko, że stoi w Zagrzbiu teatr projektowany przez tego samego gościa, który projektował budynek Teatru Słowackiego w Krakowie i jest rażąco do niego podobny. I rzeczywiście, nie trzeba było długo szukać, bo oto przejechaliśmy obok Teatru Słowackiego numer 2. Niestety nie mam zdjęć, bo aparat zaginał gdzieś w akcji
W Karlovaču tankowanie i w okolicach Plitvickich Jezior drzemanie na parkingu, nawet niespodziewanie znaleźliśmy się na tym samym do w tamtym roku
O 7.30 GPS doprowadził nas dosłownie pod same drzwi.
W sumie wcześnie rano, stwierdziliśmy, że nie będziemy nikogo budzić i sie przejdziemy zobaczyć gdzie to morze, bo oddalone o 100m. od domu napewno nie było. Jednak z domu wyszła starsza Pani, popatrzyła na tablice samochodu, uśmiechnęła się i okazało się, że to mama gospodarza. Mówiła bardzo szybko po chorwacku i ucinała w połowie bardzo dużo słów więc przez kilka godzin w ogóle próbowałam się przyzwyczaić do jej mowy, rozumiałam piąte przez dziesiąte, ale odpowiedź "super" i "dobro" jest dobra na wszystko
Nasz apartament znajdował się w domu, w którym mieszkali, ale mieliśmy osobne wejście, własny ogród, stolik z ławeczkami, parasol i leżak także to był ogromny plus. Pani nam wszystko pokazała, przyniosła sok i wodę (niestety w tym roku brak tradycyjnego przywitania z winkiem i pršutem) i powiedziała, że jak Goran wróci z pracy będzie z nami wszystko załatwiał, bo ona się nie wtrąca do jego interesów
Następnie wypakowaliśmy się, ukuchciliśmy skromny obiadek i w końcu poszliśmy zobaczyć czy morze nie wyparowało. Okazało się, że do morza jakieś 230-250m. Gospodarza, jak do nas pisal, chyba troszkę wyobraźnia poniosła. Ale w sumie droga do plaży nie była zła, przejście przez ulicę a potem tylko w dół. Przeszliśmy się wzdłuż plaży i już pierwszego dnia wiedziałam, że to będzie raj. Na plaży oprócz kawiarenek, budek z lodami BOISKO DO PIŁKI PLAŻOWEJ! To był szok. pozytywny oczywiście, wiedziałam, że się nie będę nudzić i a nuż poznaj jakiegoś przystojnego odbojkaša
Wróciliśmy do domu, położyliśmy się, chcieliśmy trochę odpocząć po podróży. Oczywiście kąpiele, rozpakowywanie i układanie rzeczy zajęło trochę czasu, więc położyliśmy się po 21.
Godz. 23 - walenie do drzwi. Słyszę, muzyka nagle zaczęła huczeć gdzieś niedaleko. Z powodu takiego, że wszyscy byliśmy w piżamkach wysłaliśmy do otwarcia drzwi najmłodszą- tą co nie ma skrupułów Okazało się, że gospodarz - Goran przyszedł z roboty, trochę wczorajszy, otworzył swoją komórkę, w której przechowywał sprzęt grający i go bardzo głośno uruchomił. Oczywiście było "hello,hello", coś tam pogadaliśmy, ja prawie naga, ten lekko nawalony.... wróćmy do tematu
Więc dostał od nas obiecaną śliwowicę, ta oryginalną żeby była jasność 75%. Od razu otwarł i pociągnął z gwinta. Przez kilka sekund wydawało się, że mu oczy na wierzch wyjdą, ale przełknął i chrapliwym głosem powiedział "Very good". Jak mógł cokolwiek z siebie coś wydusić, to kamień nam z serc spadł - ŻYJE i ma się dobrze
Po drugim, dość głębokim łyku, chwiejnym krokiem udał się do domu, zostawiając włączoną wieżę hi-fi. A my szczęśliwi udaliśmy się w końcu do łóżek, aby odespać podróż.