Wkrótce wjeżdżamy do Serbii, gdzie kierujemy się w kierunku
Sjenicy. To tam ma się znajdować kanion Uvac, którego definitywnie nie chciałbym odpuścić.
Po dojechaniu do Prijepolja skręcamy w prawo, gdzie drogą nr 8 powinniśmy dojechać do Sjenicy raz dwa. Niestety po kilku kilometrach droga się pogarsza, a inwigilowani przez nas tubylcy zapewniają, że nie przejedziemy. Cóż robić, trzeba się wrócić i jechać
do Sjenicy przez Nova Varos, dorzucając 40 kilometrów.
Przez tę niespodziankę, zaczynamy szukać noclegu na dziko, kiedy jest już ciemno i okazuje się to zadaniem beznadziejnym. Strasznie trudno jest oszacować, gdzie można zjechać w boczną drogę i czy rano miejsce biwakowania nie będzie wystawione na publiczny widok. Podejmuję więc decyzję, że zatrzymamy się w jakimś hotelu.
Gdy docieramy do
Sjenicy, jest około 21:00. Miasto okazuje się tętnić życiem. A dokładnie to tętni nim główny deptak.
Sjenica jest miastem zamieszkanym głównie przez muzułmanów i natrafiamy akurat na Ramadan, czyli od zmierzchu do świtu obowiązuje post od napojów, jedzenia, kosmetyków, seksu, tytoniu i kłamania. Co ciekawe, nie wolno też robić lewatywy i prowokować wymiotów.
Niektórzy pracownicy w Sandżaku mają wolne, a wiele sklepów i knajp nie sprzedaje alkoholu.
A gdy już zajdzie słońce, pozbawieni lewatywy i wymiotowania mieszkańcy, wychodzą na ulice i świętują. My jednak najpierw z trudem znajdujemy wskazany nam przez przechodniów hotel Borovi (
http://hotelborovi.com/index.php/smestaj). Z trudem, bo wskazówki dojazdu do niego albo są dla nas niezrozumiałe, albo nieprecyzyjne. Nocleg będzie nas kosztował aż
60 euro! Drogo, bo standard jest bardzo przeciętny - nie ma nawet telewizora czy internetu.
A zatem jesteśmy w
Sandżaku, regionie zamieszkanym w większości przez muzułmanów. Przed podbojem tureckim obszar ten nosił nazwę
Raszka, która i dzisiaj jest używana.
Nazwa “Sandżak” wzięła się od nazwy największej jednostki administracyjnej i terytorialnej, która istniała w Imperium Osmańskim, coś jak „prowincja”. (Od końca XIV wieku, większą jednostką od sandżaka stał się
wilajet.)
Rozbiwszy się pobieżnie, wyruszamy z powrotem na miasto, gdzie mieszamy się ze świętującym tłumem, kupujemy duże ilości wielkich naleśników i
chodzimy sobie tam i z powrotem po deptaku. Dokładnie tak samo robią tłumy: idą z jednej strony deptaku, dochodzą do jego końca, zawracają i ruszają w przeciwnym kierunku. Wygląda to trochę śmiesznie. Po jakimś czasie zaczynamy kojarzyć niektóre osoby.
Jak wiele dawnych historycznych obszarów na Bałkanach, także i Sandżak pozostaje
podzielony między dwa państwa: Serbię i Czarnogórę od czasu Wojen Bałkańskich (1912-1913), co widać ładnie na tej mapie, pokazującej także kto stanowi większość na danym obszarze:
Ciekawa sprawa, że w spisie ludności z 1991
większość Boszniaków z tych obszarów określiła swoją narodowość jako … muzułmanie. W 2003 już więcej określiło się jako Boszniacy, ale wciąż znaczna ilość widziała się narodowościowo po prostu jako wyznawcy Allacha.
Mój aparat nie daje sobie rady z robieniem zdjęć w nocy z ręki, ale na swój sposób te niezamierzone nieostrości lepiej oddają atmosferę tej chwili niż zrobiłyby ostre zdjecia.
Zauważam, że owszem, dużo osób coś popija, ale stosunkowo mało je. Nawet nie ma budek z fast foodami, z wyjątkiem straganu z naleśnikami. Czyżby boszniaccy (serbscy?!) muzułmanie dosyć luźno podchodzili do powstrzymywania się od jedzenia i podjadali za dnia?
Mam nadzieję, że chociaż z lewatywami i prowokowaniem wymiotów bardziej się hamują.
Jakby tych podziałów na Bałkanach było mało, to i tutejsi muzułmanie są skłóceni między tych, którzy są gotowi podporządkować się religijnie strukturom istniejącym w BiH, a tych, którzy chcielicy stworzyć serbskie struktury islamskie.
Ma to „deptakowanie” swój klimacik i egzotykę, ale koło 23:00 ulica zaczyna pustoszeć, a i my opadamy z sił. Wracamy więc do hotelu, aby wyspać się przed ostatnim dniem zwiedzania.
I tylko meczety Sjenicy pozostają wciąż jeszcze otwarte, a zapalone w nich świece, do samego rana będą sławić Allacha i jego Proroka.