CZĘŚĆ PRZEDOSTATNIA - Jezioro Mavrovo, Jeleni Skok i powrót.
Jezioro Mavrovo to najdalszy punkt dzisiejszej wycieczki:
W Mavrovo Anovi zatrzymujemy się na obowiązkową kawę. Tam również oglądamy pomnik, który nie pozwala wątpić w męskość tutejszych panów:
Od strony wschodniej jezioro jest dziksze i ładniejsze:
Miło się zanurzyć w wodzie, bo wciąż jest gorąco. Niestety dno okazuje się muliste.
Jesteśmy tu niemal sami. Starsi państwo koło nas wyglądają trochę abstrakcyjnie. Przydadzą się jako mocny akcent kolorystyczny na zdjęciu:
Robimy pętelkę wokół jeziora, głownie w celu odnalezienia tego kościoła:
Niestety rozczarowuje nas, gdyż zgodnie z tym co wyczytaliśmy powinien wystawać z wody. Widać na wiosnę i jezioro przybiera, a w lecie odparowuje, i nasz kościół, a raczej jego ruiny, tracą na malowniczości.
Jak dobrze ustawić aparat, to może nie aż tak bardzo...:
Ostatni obiekt, który chcemy zobaczyć, wymaga skręcenia z głównej drogi. Po jednym kilometrze, może dwóch, ...
... oto jest: poturecki most Jeleni Skok.
Badamy jego przydatność pod względem prób samobójczych...
... ale ostatecznie zapada decyzja, by kontynuować życie.
Most ma swoją legendę powstania związaną z nazwą. Obie mówią trochę o obyczajowości tamtych czasów. W pierwszej, młodzieniec zabił tureckiego beja, aby chronić cześć narzeczonej. Ścigany przez osmański oddział, został zamieniony w jelenia, aby mógł przeskoczyć tę rzekę. Ku pamięci tego wydarzenia, wieśniacy postawili tu most.
W drugiej legendzie bej ścigał jelenia, który próbował przeskoczyć rzekę, ale nie dał rady. Ujęty jego odwagą, bej kazał spiąć brzegi rzeki mostem.
Rozpisuję wśród dzieciaków konkurs na wymyślenie innych legendę związanych z tym mostem. Przez godzinę jazdy powstaje kilkanaście legend, a ja mam spokój w samochodzie...
Spieszymy się, bojąc, że zastanie nas na drodze noc.
Pod spodem 5 powodów na które natykamy się w drodze powrotnej, dla których nie należy jeździć po Bałkanach nocą:
Ten piesek powyżej to chyba sarpaninac, pies pasterski z Szar Planiny, choć kiedyś nazywano go iliryjskim owczarkiem, co zapewne bardziej odpowiadało Albańczykom, niż Macedończykom, którzy traktują go jako narodowy symbol. Podobno przed niedźwiedziem nie ucieka...
A poniżej, oprócz głupiego krówska, widać Mercedesa, ewidentny dowód na to, że jesteśmy na terenach albańskich. Dane z 2002 mówią o tym, że 44 procent wszystkich samochodów w Albanii to Mercedesy i to bynajmniej nie stare wraki.
***
CZĘŚĆ OSTATNIA - dokończenie
Spuszczam szybę. Młody człowiek, niezłą angielszczyzną prosi mnie o klucz do odkręcenia koła, bo złapali gumę, a ich klucz nie pasuje. Parkuję kilka metrów przed ich autem i wychodzę. Deszcz wciąż sieka. Rozglądam się wokół. Ten co mnie zatrzymał stoi za naszym autem z latarką, a pozostali dwaj są przykucnięci z przodu swojego Volkswagena, jakby faktycznie coś było nie tak z kołem. Idę do bagażnika i zaczynam w nim grzebać, aby znaleźć klucz. Cały czas staram się mieć gościa w zasięgu wzroku, choć nie wiem czy coś by to pomogło. Znajduję klucz i ruszam z nim do tych dwojga pozostałych. Koło jest faktycznie odkręcone. Zaczynam czuć ulgę. Okazuje się, że są Macedończykami, którzy pracują w Niemczech i właśnie wracają po urlopie do pracy.
Po kilku minutach koło jest zmienione, klucz wraca do mnie, żegnamy się i rozjeżdżamy. Dopiero w aucie w pełni dociera do mnie, że zachowałem się głupio. Nie należało podejmować ryzyka w ciemności, deszczu, na pustej drodze, w środku niczego.
Wracamy do Ochrydy po 22:00. Zmęczeni, ale ze wspomnieniami pięknych krajobrazów, kładziemy się szybko spać.