– O, jest
Deesis! – wykrzykuje moja 8-latka i wskazuje trzy ikony nad carskimi drzwiami: Jezusa, który po bokach ma Maryję i Jana Chrzciciela.
– A tutaj
Hodegetria. – mówi mój 9-latek, a ja ze zdumieniem stwierdzam, że chyba sam czasami zapominam tę nazwę ikony z Matką Boską i Jezusem, po lewej stronie wspomnianych drzwi, a dziecko po kilkukrotnym usłyszeniu słowa, pamięta je.
- A pamiętasz, co Jezus zwykle trzyma w ręku?
- Tak, zwój Biblii.
- A spójrz na twarz Jezusa na Hodegetrii: czy ma twarz dorosłego czy dziecka?
- Dorosłego.
Czuję zadowolenie, że mój plan, którego realizację powziąłem w domu, przyniósł oczekiwane owoce.
Zatrzymaliśmy się przy
Poganovskim Monastyrze (inaczej Manastir Sveti Jovan Bogoslov) z 1390 roku. Nie był zamiaru tu się zatrzymać. W przewodnikach – wiadomo - nie ma go. Sam nie natknąłem się na niego w internecie (choć jest oczywiście), obmyślając wyprawę. Ot, taki dar z nieba...
Później okazało się, że Sveti Jovan urzekł nas najbardziej ze wszystkich cerkwi/monastyrów jakie mieliśmy zwiedzić na tych wakacjach. Był pięknie położony, autentyczny i kompletnie pusty. Nie niepokojeni przez nikogo znaleźliśmy się w środku. Mogliśmy swobodnie oglądać, wymieniać uwagi i cykać zdjęcia.
A wracając do” tajemniczego” planu, który wspomniałem wcześniej.
Plan ów był prosty: skoro mamy spędzić wakacje w krainie prawosławia i islamu, należy dzieciom
przekazać podstawowe informacje o tych religiach i ich świątyniach. Nie rozchodzi się nawet o to, że fajnie taką wiedzę mieć, ale o to, żeby dzieciaki nie nudziły się, wchodząc do meczetów i cerkwi.
Plan wdrożyłem w życie na tydzień przed wyjazdem. Siadaliśmy razem przez kilka dni na pół godziny przy komputerze, oglądali zdjęcia i rysunki, uzupełniali tabelki w zeszycie, itp. Na koniec robiliśmy konkursy by sprawdzić, co kto zapamiętał.
Połączyłem zdobywanie wiedzy ze zdobywaniem umiejętności wyszukiwania potrzebnych informacji poprzez google. Uznałem, że to z kolei wkrótce im się przyda przy robieniu zadań domowych w szkole.
System przekazywania wiedzy z komputerem zapewniał dwie rzeczy: robili to z zainteresowaniem (uwielbiają komputer, a mają ograniczenie jego używania do 3 godzin na tydzień), a po drugie, czynił ich
aktywnymi uczestnikami procesu zdobywania wiedzy. Sami musieli w tekście odnaleźć imię proroka, nazwę islamskiej świątyni, itp.
Przelecieliśmy główne elementy ikonostasu, typowe gatunki ikon, symbolikę kolorów i liczby cerkiewnych kopułek. Ustaliliśmy, że przez carskie wrota może przechodzić tylko ksiądz, często zwany popem, a przez drzwi boczne jego pomocnicy. Dowiedzieli się, że może być aż 5 rzędów ikon, i że w prawosławiu, uważa się, że Bóg jest obecny w ikonie, tak jak Jezus w opłatku św. Komunii.
Ciekawe wydało im się to, że aby namalować ikonę, malarz musi się kontaktować z księdzem, bo ikona jest odzwierciedleniem Nieba, a nie jakimś tam tylko kolejnym obrazkiem. Malarz modli się, pości, by Bóg prowadził jego rękę, nawet zdarza się, że malarz maluje ikonę klęcząc.
To dzięki ikonie, dany święty jest faktycznie obecny w świątyni. To dzięki ikonie prosty lud orientuje się co się dzieje „w niebie”, a obcowanie z ikoną, to rodzaj modlitwy. Malarz ikony musi się zastosować do obowiązujących reguł, bo każdy gest, każdy kolor, każdy element coś znaczy.
Wyszła ciekawa rzecz zaraz na początku naszej nauki: mimo kilku lat nauki religii w przedszkolu i szkole, nie potrafili nazwać swojej religii. Nie wiedzieli, że są katolikami i chrześcijanami. Świadomie czy nie, nauka religii do 9 roku życia, też nie daje dzieciom wiedzy o tym, że są inne religie…
Potrafiły mnie moje dzieciaki zaskakiwać i później. Czasami pojawiała się na horyzoncie jakaś cerkiew i padał komentarz
„O, ma 5 kopuł, czyli Jezus i czterech ewangelistów.” Szybciej łączyli z rzeczywistym światem to co nauczyli się, niż my, dorośli. Starość nie radość…
Oni potrafili się popisać, ja zaś potrafiłem się kompromitować. W jednej z kolejnych cerkwi, mówię do nich „A gdzie jest Chrystus
Prokreator?” Akurat był w niej rozmodlony pop, który na moją freudowską (?)
pomyłkę odwrócił się i surowym wzrokiem
omiótł mnie z góry na dół.
Oh, come on! Prokreator, Pantokrator… Rozmnożyciel, Wszechtwórca…Miedzy prokreacją a tworzeniem jest przecież jakaś część wspólna, proszę Popa…
No i mówiłem już wcześniej, przy Hodegetrii, że ciężko mi zapamiętać skomplikowane nazwy…