Nasz pierwszy wyjazd do Chorwacji.
Dzień 1, 11.07.2010, niedziela
Wyjazd z Białegostoku o 4.20 rano, miejsce docelowe Koroshegy, nad Balatonem - nasz nocleg tranzytowy.
4 osoby dorosłe, cała masa bagaży, termometr wskazuje 19,5 stopnia.
Jedziemy z naklejką cro.pl
Nasz pierwszy wyjazd do Chorwacji. Rozglądaniem się za miejscem docelowym zajęłam się już w grudniu. W maju/czerwcu podjęliśmy z Mężem decyzję o wyborze miejsca pobytu. W czerwcu znaleźliśmy współurlopowiczów.
Pierwszy postój za Lublinem, na stacji Orlenu ok. 7.40. Po drodze rozglądaliśmy się za kościółkiem, w którym uda nam się trafić na Mszę Świętą. Udało się. W miejscowości Nienadówka, przy trasie. O 9.45, po Mszy kupujemy chlebek na dalszą podróż i ruszamy dalej. Przed granicą ze Słowacją zajeżdżamy na obiad. No i mamy problem na jedzenie czekamy zdecydowanie za długo. Nasz pobyt tam trwał ponad 1h. Jedzenie smaczne, ale obsługa beznadziejna. Kolega dostał jedzenie później niż osoby, które zamawiały jakieś 15 min, po nas, a zamówił to samo. Potem problem z płatnością – nie działa im kasa fiskalna, więc próbują coś naprawić. Wkurzeni podliczamy całość, zostawiamy pieniądze i jedziemy. Po co nam paragon? Nie pracujemy w Urzędzie Skarbowym. Restauracja nazywa się Przełęcz, Tylawa 28A spisane z resztki paragonu, który dostaliśmy. Za 4 obiady z zupą i 2 daniem płacimy 87zł.
Granicę ze Słowacją przekraczamy o 13.20. O ile przejazd przez PL był super, o tyle Słowacja nam się nie podoba. Może nie tyle kraj, co serpentynki. Śmiejemy się, że to wstęp do Chorwacji. Po drodze naszą uwagę przyciągają czołgi
W Słowacji widzimy, że jedzie przed nami samochód z nakleją cro.pl. Wyprzedzamy, mrugamy światłami, rejestracja chyba zaczynająca się na NO ale nie jestem pewna. Jesteśmy w końcu myslami już w Chorwacji. Jak tam jest? Czy wyjazd nam się uda?
O 15.30 przekraczamy granicę z Węgrami, naszym oczom ukazują się ogromne pola słoneczników. Tak, Węgry zawsze już będą się nam kojarzyć z takimi widokami.
Jest cudnie, wszystko idzie bez problemów, droga świetna, kupujemy winietkę na stacji benzynowej przed Forro i jedziemy dalej. Marzenka, nasz GPS kierowała nas częściowo poza autostradę. Planowany czas dojazdu zszedł nam o 1.5 h jesteśmy szczęśliwi.
O 18.30 zajeżdżamy do McDonalds, do celu mamy 120km, mamy też pewność uzyskania jedzenia szybko, odpowiedniej jakości (nie odchorujemy go po trasie), możliwość płacenia kartą, gdyż forintów nie kupiliśmy przed wyjazdem. W ogóle żadnej waluty oprócz euro nie kupiliśmy.
Zdjęcie spod McDonalds.
Przejeżdżamy przez Budapeszt, jest piękny - musimy tu wrócić, to pewne. Ale czy tydzień na jego zwiedzanie wystarczy? GPS prowadzi przez Budapeszt bez żadnych problemów.
Dzwonię do p. Teresy. Czekają. Przecież o 20 jest mecz o mistrzostwo świata. Gra Hiszpania i Holandia. Mąż jako kibic FC Barcelona nie może przegapić takiej okazji. Jedziemy szybciutko, uśmiechy mamy słonecznikowe, drogi są cudne! Spokojnie zdążyliśmy na mecz. Ja z A. (współtowarzyszka) wybieramy się na zwiedzanie okolicy, jakieś spożywcze zakupy i piwko dla naszych brzydszych połówek odległość okazuje się możliwa do pokonania, aczkolwiek chcemy zdążyć z piwkiem przed końcem meczu. Udaje się. Uderza nas brak znajomości angielskiego przez Węgrów i wszechobecny niemiecki. Dziś do Balatonu nie docieramy. Nie mamy już sił.