Ruszamy.
Jest niedziela, 14 sierpnia.
Stało się.
Nareszcie.
Chyba nigdy nie czekałem na urlop z takim utęsknieniem, jak w tym roku.
Na katowickiej bez zmian, z premedytacją wybrałem ten, a nie inny termin wyjazdu, licząc po cichu, że w środku weekendu szczególnie dużego ruchu nie będzie.
Nie pomyliłem się.
W Słowenii, przy barku na stacji benzynowej, spotykamy takie cudo.Owo stworzenie ( ćma ? na tle bute Młodego, nr. 43 ) sprawiało wrażenie martwego, ale kilka chwil później jak gdyby nigdy nic, fruuu !!! odleciało.
Granica, jak granica. Dosyć ciepło, ale bez szału.
Mama opowiadała, że kiedyś, podczas wyjazdu do Hiszpanii, po przekroczeniu granicy, kierowcy autokaru założyli krawaty i serwowali szampana.
Krawata nie miałem ( mimo, że to Chorwacja przecie ! ), ale winko...
Pierwszy posiłek na ziemii chorwackiej.
Taki widok witał mnie rano, kiedy turlałem się na wczesny spacerek.
Na dzisiaj tyle, bo porezerwowałem hotele tranzytowe na przyszły rok i należałoby na nie zarobić.