Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Seget i spółka

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Gollum
Odkrywca
Posty: 104
Dołączył(a): 30.12.2006
Seget i spółka

Nieprzeczytany postnapisał(a) Gollum » 24.07.2009 08:30

W zasadzie to do Chorwacji miałem jechać rok temu. Ale zacząłem sprawdzać, czy pewien oszust prawidłowo odprowadza cesarzowi co cesarskie. A że ten oszust był moim pracodawcą, to mnie natychmiast wylał. I zamiast do Makarskiej czy Trogiru wybrałem się do Moergestel zarabiać na życie.
Ale w tym roku sytuacja się unormowała. Adres mieliśmy od znajomych żony, którzy byli tam rok wcześniej i bardzo sobie chwalili to miejsce z racji spokoju i niewysokich cen kwater. Pokorespondowałem mailowo z właścicielem kwatery, profesorem technologii chemicznej, zamówiłem 14 dni. Potem trzeba było zamówić międzylądowanie, czyli nocleg gdzieś w okolicach Szekesfehervaru i Balatonu, bo tam wypadała połowa drogi. Jakoż w Siofok znalazłem w miarę tani (o ile 140 euro za dwie noce dla czterech osób to mało) hotel i zamówiłem dwa noclegi dla rodziny, tam i z powrotem.

Atlas, bardzo porządny, w skali 1:150 000, gdzie widać niemal pojedyncze domy, nabyłem w księgarni podróżniczej w Warszawie. Ale miałem poważny problem z przewodnikiem. Dobrego przewodnika po Chorwacji po prostu nie ma. Jeśli czytam w nim takie kwiatki jak warto zobaczyć zakon franciszkanów, czy że Ciovo to półwysep, to dla mnie trafia szlag. W końcu jako tako wyglądał przewodnik National Geographic. Kupiłem, ale w miarę studiowania, zacząłem żałować. Połowa informacji mnie absolutnie nie interesuje. Po cholerę mi wiadomość, że w jakiejś tam spelunie jest drogo ale leją dobre piwo albo że w tym hotelu jest zrzędliwy portier. Co mi z tego, że poleca lokalne tawerny czy inne konoby, ale wymieniając adresy, właśnie te pomija milczeniem. I to nachalne zachwalanie swojej szefowej. A informacji turystycznych jak na lekarstwo. Z przewodnika wynika, że w środkowej Dalmacji do zwiedzania nadają się wyłącznie Szybenik, Krka, Trogir, Split i parę wysp, ewentualnie ruiny Salony. O notowanym na liście UNESCO Primosztenie nie zająknął się ani słowem. O kanionie Cetiny tylko wspomniał, że istnieje, przy okazji odstręczania od Omisza. Ale cóż, kupiłem to kretyństwo, to teraz muszę z tego korzystać. Na szczęście na miejscu w biurze turystycznym dostałem mapę Trogiru i okolic, która dostarczyła mi znacznie więcej informacji niż cały przewodnik.

Jechałem jak wybitny oryginał, odmiennie niż większość cromaniaków. Nie muszę niczego nikomu udowadniać, więc nie jeżdżę wielką, wypasioną bryką, ale wygodną, a przy tym niedużą pandą. Oczywiście bez klimy. Bo i po co, żeby się nabawić przeziębienia? GPS nie używam, za to map to i owszem. Cztery razy jechałem jako pasażer z kierowcą prowadzonym przez GPS i za każdym razem maszyna poprowadziła źle, a raz w ogóle nie doprowadziła do celu, choć urządzenia były wypasione. A mapy i własna głowa jeszcze nigdy mnie nie zawiodły.
No i jadę nie w stadzie, ale sam. Znajomi patrzyli na mnie jak na raroga, może co niektórzy przyjmowali zakłady, czy w ogóle pojadę, a jeśli pojadę, to czy dojadę a potem wrócę. Większość z nich pojechałoby, ale się boi. A już pierwszy raz i od razu samemu – to dla nich jak samotny lot w kosmos.

Że jestem z Lublina, to determinuje moją drogę. Z Pol do Cro pojadę przez Slo i Hu. Konkretnie przez Rzeszów, Koszyce, Miszkolc, Budapeszt, Szekesfehervar, Nagykanizsę, Gorican, Warażdyn, Zagrzeb, Karlovac, Zadar i Szybenik. Ubezpieczenie jakby co mam, włóczykij czy jak mu tam, w PZU. Ale nie mam boksu. Bo jedyna wada pandy to mało pojemny bagażnik. A że Fiat pierwsze pandy na Polskę produkował bez relingu, to ja go nie mam. A że nikomu nie chce się produkować zamienników, to nowy reling fiatowski będzie mnie kosztował tyle, co cały zestaw dachowy. No to kupiłem listwy poprzeczne wkręcane w otwory dla relingów. A ich rozstaw mocno mi ogranicza wybór boksów. Ale za 850 zł miałem listwy i 430-litrowy boks.
No i zakupy. Makro Cash and Carry – jak się okazuje – jest droższy od marketu osiedlowego, o Biedronce czy Lidlu nie wspominając. No to zakupy zrobiłem tam. Czyli całą żywność oprócz napojów, chleba, owoców i warzyw. Żona zrobiła trochę półproduktów na obiady, że wystarczyło dodać czegoś tam i wychodzi super danie. Syna podpuściłem, że można tam łowić jeżowce, więc obowiązkowo maska z rurą. Żona, znając moje nautologiczne zainteresowania podkpiwa, że ten zakup to coś w rodzaju kolejki czy damskich piersi – niby miało być dla dzieci, a i tak bawią się tym tatusiowie...
Gollum
Odkrywca
Posty: 104
Dołączył(a): 30.12.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Gollum » 24.07.2009 08:31

Droga
W niedzielny świt w deszczu pakujemy do boksu i bagażnika torby i skrzynki. Jazda jak jazda, koszmar kierowcy w Polsce, nie lepiej na Słowacji, za to niemalże raj na Węgrzech i Chorwacji (gdyby nie te chorwackie opłat autostradowe). Odcinki niemalże równe, a pierwszy pokonywałem w 12 godzin a drugi w 8. Co, że wolno? Cóż, producent boksu ograniczył mi prędkość do 110 km/h, a poza tym zamiast gazu wolę przyciskać dziewczynę, monoamylooksydazy (enzym, którego brak uzupełnia się szybką jazdą czy szaleństwami w lunaparkach) mam w organizmie tyle ile potrzeba, więc nie odczuwam jakoś braku możliwości pojechania w okolicach dwusetki na godzinę. Ale tak ze 140 to bym pociągnął, tylko muszę popytać, jak to zrobić nie ryzykując, że mi boks odfrunie.
Wieczorem dojeżdżamy do Siofok. Bez problemu odnajduję hotel. Pokój już na nas czeka. Ale portierka przenosi nas w inne miejsce. Nasi sąsiedzi, to tacy, co to parę dni albo parę miesięcy temu dostali dowody osobiste i będą chlać i rozrabiać do rana. I zamiast czwórki dostajemy dwie dwójki. I zaraz nad Balaton. Wieje, pada, ale nic to. Przeszliśmy po mieście, zazdroszcząc, jak to Węgrzy potrafią zrobić piękne miasteczka.

Całą drogę leje. Ale po wyjechaniu z tunelu Mala Kapela już mniej. Jazda przez Góry Dynarskie już nie jest w deszczu, a tylko w chmurach. Drugi tunel, Sveti Rok i parę innych, krótszych i nagle wychodzi słońce. Nie był to wszakże miły wyjazd dla mnie. Ledwie wydobyłem się z ostatniego tunelu, a samochodem gwałtownie zatrzęsło. I kiwało aż do Zadaru. Cóż, wysoka i lekka panda, dodatkowo z boksem na dachu, to po prostu żagiel. Oj, namęczyłem się na tym krótkim odcinku. Samochodem rzuca, muszę ciągle zmieniać biegi hamując skrzynią, bo jedziemy na złamanie karku, a tu widoki, że nic tylko patrzeć na bok zamiast przed siebie.
Zjechać z autostrady postanowiłem w Szybeniku, by się przejechać Magistralą Adriatycką. Zapłaciłem ile ode mnie chcieli przy zjeździe, znaki poprowadziły mnie przedmieściami Szybenika w kierunku na Dubrovnik i Split. No i jadę, grzeczną sześćdziesiątką, gdy trzeba to nawet czterdziestką. Raz, że Chorwaci i Węgrzy ograniczają prędkość jak należy. Jak jest do 50, to trzeba jechać pięćdziesiątką, bo gdy pojedziesz 60, to możesz się nie wyrobić na zakręcie. No i pamiętam o ostrzeżeniach, że chorwacka policja uwielbia suszyć. Doprowadzam do szewskiej pasji zmuszonych do jechania za mną miejscowych, ale przynajmniej strzegę ich przez mandatem albo czymś gorszym – jak się okazało.
W jakiejś miejscowości zatrzymuje mnie patrol! Jechałem prawidłowo, szybkości nie przekroczyłem, wszystkie kwity i wyposażenie mam w porządku, więc może mnie nie skasują na jakąś straszną kwotę. Ale widzę, że polecenie zjazdu dostają i jadący za mną. No to zjeżdżam głębiej. Wszyscy za mną. Z jakiegoś powodu zamknęli drogę. No dobrze, ale którędy ja ma jechać? Robię za niewidomego barana, który prowadzi stado owiec. Nie wiem, którędy jechać, a samochody za mną powtarzają każdy mój ruch. Ale od czego moja legendarna (żona mi dorobiła legendę wśród znajomych) orientacja w terenie? Intuicyjnie niemal wyczułem, że powinienem skręcić w tę ścieżkę (bo drogą tego nazwać nie można), a potem w tamtą. I zaraz znalazłem się na magistrali. Wyprowadziłem stado! I zobaczyłem co się stało; na zakręcie dwa samochody się zderzyły.

W końcu zajeżdżamy do Segetu Donjego, wioski koło Trogiru. Mieszkamy na parterze domu profesora technologii chemicznej (technologowie chemiczni, cholera wie dlaczego, starają się jak mogą, by ich nie uważać za chemików), jego żony, którą widzieliśmy w ciągu dwóch tygodni zaledwie raz, dziecka i matki, która pilnuje interesu. Mamy pokój z małżeńskim łożem, składanym tapczanikiem dla syna, dwiema szafkami przyłóżkowymi i szafą. Po rozłożeniu tapczanika zostaje może metr kwadratowy powierzchni do chodzenia, ale przecież z tego miejsca korzystamy tylko nocą. W kuchni jest dodatkowa wersalka dla córki. Po jej rozłożeniu nie ma wygodnego dostępu do lodówki, ale przecież korzystamy z niej, gdy wersalka jest złożona. I do tego całkiem obszerna łazienka. Ale z kiepskim odpływem spod prysznica, żeby dziegciu nie zabrakło.
Prze drzwiami mamy tarasik chroniony przed deszczem gęstwinę liści aktinidii chińskiej (czyli kiwi). Widok na Split, Trogir, Ciovo i morze próbują nam zasłonić drzewka grapefruitowe i pomarańczowe. I to one robią tu za dziegieć, bo są mocno niedojrzałe. Według naszej gospodyni mają dojrzeć w... grudniu. Niespecjalnie chce mi się w to wierzyć.
Rozpakowujemy się i natychmiast nad morze, odległe o pięć minut spacerku. Oczywiście syn nie mógł się powstrzymać, by zobaczywszy jeżowca nie złowić go.
Gollum
Odkrywca
Posty: 104
Dołączył(a): 30.12.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Gollum » 24.07.2009 08:31

Następnego dnia idę do sklepu po chleb. I omal mnie nie powaliło. Co za drożyzna! Pracowałem pół roku jednym z najdroższych krajów Europy, ale Holandia to betka w porównaniu z Chorwacją. Chleb 5-11 kun, najtańsza woda mineralna 5 kun, podobnie mleko, napój smakowy 10 kun. Na ceny wędlin nawet nie spojrzałem, by się nie roześmiać. I dobrze, bo potem spojrzałem i rzeczywiście były powalające. Na pobliskim bazarze jeszcze drożej. Pomidory w sezonie, w miejscu masowej uprawy kosztują tyle, co w Polsce zimą... Gdy jeszcze zobaczyliśmy lody po 6 kun jedna gałka, postanowiliśmy na dwa tygodnie zapomnieć o przeliczaniu cen na złotówki by się nie stresować. Cóż, Chorwaci dobrze zarabiają, to dla nich takie ceny to nic wyjątkowego. Ale dla Polaków, mających oszustów z pracodawców...
A ja niniejszym ogłaszam teorię dojścia Polski do europejskich (a więc i chorwackich) płac. Najpierw trzeba wywołać krwawą rewolucję i natychmiast wyrżnąć w pień wszystkich polityków i większość przedsiębiorców. Potem – jak w przypadku każdej rewolucji – rewolucjoniści zeżrą się sami. Wtedy wkroczą wojska NATO (wcześniej na pewno nie wkroczą, bo musi się zebrać komitet sterujący i inne gremia, Jedni będą za natychmiastową akcją, inni nie, więc rewolucjoniści zdążą zrobić swoje) i zaprowadzą porządek. Ale nikt już, nauczony losem poprzedników, nie waży się zaproponować wysoko wykwalifikowanemu pracownikowi 7 złotych brutto za godzinę, jaką to kwotę ja usłyszałem w podwarszawskim zakładzie należącym do światowego koncernu produkującego sprzęt gospodarstwa domowego. Bo będzie pamiętał, że może zostać skrócony o głowę.
Nie będę opisywał poszczególnych miejsc, bo były opisane nie raz. Napiszę tylko swoje spostrzeżenia.
Trogir: za parę lat, gdy co dom to będzie knajpa czy sklep z pamiątkami, miasto straci swój charakter i nie będzie warto go odwiedzać.
Ciovo: niedoceniona perełka, tylko dlaczego tak dużo rodaków z mentalnością handlarza bazarowego?
Split: na szczęście nie zanosi się by cała starówka powtórzyła błąd Trogiru.
Szybenik: to miasto naprawdę ma charakter!
Primošten: nic to, że ładny, mnie tam nie zobaczycie. To bezmyślne stado rodaków, Czechów, Słowaków i Rosjan, włóczące się bez wyraźnego celu mnie przeraziło.
Krka: ładna, wspaniałe wodospady, ale czy muszą turystów obdzierać ze skóry.
Cetina: niemiłe wrażenia z Omiša, gdzie za wycieraczką zobaczyłem stukunowy mandat za niemianie opłaty parkingowej (samochód postawiłem na peryferiach) zepsuły wszystko.
Makarska: typowy grajdoł. Wręcz modelowy przykład miasta wybitnie nieciekawego, a zwalają się tu tłumy. I jeszcze żeby podziwiały Biokovo, jedyny interesujący (nawet bardzo) obiekt. Syn zresztą stwierdził, że tamtejszy Adriatyk to marna podróbka morza.

Co, że miała być jeszcze Paklenica, jeziora Plitvickie i Dubrovnik? Ale gdy trasę, która w Polsce przejeżdżam w godzinę, w Chorwacji pokonywałem w dwie godziny, wyszło mi, że do Dubrovnika magistralą adriatycką będę jechał sześc godzin w jedną stronę... Wybiorę się tam za rok, zamówiwszy kwaterę gdzieś w jego okolicach.
Zdziwiła mnie marina w Trogirze. Wypełniona jachtami, tymczasem przez dwa tygodnie plażowania na trasie ich pływania widziałem może z jeden na dwa dni wchodzący lub wychodzący z portu. I to żaden pod żaglami, wszyscy na motorku. Czyżby dalmatyńskie żeglarstwo miało tyle wspólnego z żeglowaniem co ja z neokatechumenatem?

Tylko dlaczego Chorwaci są wrogami pieszych? W Segecie Donjim, choć przewalają się tam i z powrotem tłumy letników, nie ma ani metra chodnika. Dokładnie to samo jest nad Cetiną. - Gdyby zamiast Chorwatów mieszkali tu Słowacy, Niemcy czy Holendrzy, już dawno byłby tu obok drogi piękny szlak pieszy i rowerowy. Ale Chorwaci postawili wyłącznie na samochodziarzy. Tracą na tym, ale to ich problem.
Gollum
Odkrywca
Posty: 104
Dołączył(a): 30.12.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Gollum » 24.07.2009 08:33

Pogodę mamy wspaniałą. Ja od zawsze powtarzam, że każdy powinien jechać na urlop wtedy kiedy ja, bo zapewniam idealną pogodę. Idealną dla mnie oczywiście. Raz pojechałem z niedawno poznaną dziewczyną nad morze na parę dni. Przez całe lato była żarówa, a gdy my przyjechaliśmy zaczęło lać. No to te parę dni i nocy spędziliśmy w łóżku...
Potem, już z żoną i dziećmi, jechaliśmy nad morze w strugach deszczu. Dojechaliśmy – momentalnie przestało padać i świeciło przez dwa tygodnie, z wyjątkiem jednego dnia, kiedy to burza zalała Gdańsk, a my to mogliśmy obserwować z plaży. Rozregulowałem się tylko raz, trzy lata temu; na Krymie mieliśmy bite dwa tygodnie podzwrotnikowego skwaru, przez co nie zdobyliśmy Ajudahu, Czatyrdahu i Demerdżi.
A teraz – lekkie słońce przyprószone chmurami, co parę dni jakaś burza czy inny smutny deszczyk. Dzięki temu żona z karnacją Hale Berry wzbudza wśród pań w Lublinie autentyczną zazdrość. Ja mam mało melaniny w skórze, więc nie wyglądam jak Emanuel Olisadebe ani nawet Roger Guerreiro. Jedyne obrażenia odniósł syn, przez dwa tygodnie leżący na brzuchu na wodzie i polujący na jeżowce, muszle, kraby, ogórki morskie i inne ryby. Plecy spalił prawie do krwi. Choć nie, ja też wróciłem z pociętymi nogami; pływałem bez butów i nie raz rąbnąłem stopą w ostry podwodny kamień.

Przeciętny dzień wyglądał tak: śpimy ile się da, ale zwykle do 9-10. Po śniadaniu nad wodę. Żona leży na kocyku, córka kombinuje, jak się urwać, syn wskakuje do wody i leży na niej z uzbrojoną w maskę i rurę głową obserwując wodne życie. Ja, jeśli nie udało się wycyganić od syna ekwipunku do polowań podwodnych i mam już dość pływania, też kombinuję, jak tu się urwać, na przykład powłóczyć się po pobliskiej makii i popstrykać miejscową faunę i florę. A jeśli wycyganię, to łapię, a to ślimaka pelagicznego, a to ogórka morskiego, a to kraba ogrodnika, a to pustelnika, a to jeżowca, fotografuję z powrotem do wody. Ale muszle, szkielety krabów i jeżowców zbieram. Uzbierała się tego całkiem spora skrzyneczka. Oj, smród nie do wytrzymania był w samochodzie, gdy wracaliśmy. Uratował nas odświeżacz co jakiś czas rozpylany w kabinie i ciągle otwarte okna.
Obiad, z racji posiadania półproduktów, przygotowujemy błyskawicznie i równie błyskawicznie zjadamy. I znów nad wodę. A po kolacji znów na wieczorny spacer do Trogiru czy Segetu Vranicy, obowiązkowo z lodami lub naleśnikami dla dzieci. Co parę dni wycieczka w wyżej wymienione miejsca. Z reguły wtedy, gdy pogoda jest mało plażowa.

Jaka chorwacka fauna jest szybka! W Polsce sfotografować motyle to nie problem. Ustawiam w aparacie makro i z paru centymetrów do woli go pstrykam. W Chorwacji nie ma o tym nawet mowy. Umyka, gdy się zbliżę na metr. I jakby cierpiał na ADHD, nie posiedzi nawet chwili na żadnym kwiatku. To samo dotyczy trzmieli.
Ale jaszczurki zielone to już przeginają pałę. Kilka jadowicie zielonych gadów dało dyla, gdy byłem ponad dwa metry od nich, z szybkością światła zniknęły w trawie kilkanaście metrów ode mnie. Nie było nawet mowy o chwyceniu za aparat, a co mówić o ustawieniu kadru.

Zwykle rano muszę sobie strzelić jedną kawę, a po męczącym dniu piwo albo lampkę wina. Znam jak dotąd trzy miejsca na świecie, gdzie nie czułem potrzeby ani jednego ani drugiego: Jaśliska, Tilburg i Seget Donji. W Jaśliskach nawet sanepid pisze, że tamtejsza woda nadaj się do picia bez przegotowania. O Tilburgu już król Willem II mawiał, że w tym mieście oddycha mu się lepiej. Co takiego jest w Segecie Donjim? Nie wiem. Ale faktem jest, że przez dwa tygodnie wypiłem tylko cztery piwa (Ożujsko, bo nie reklamowane nachalnie, a nachalnej reklamy nie cierpię, dlatego żywca, okocimia, warkę czy lecha piję tylko w jednej sytuacji: gdy ktoś postawi), i podobną liczbę lampek czerwonego wytrawnego wina.

Gospodyni o nas dba. W końcu dziennie za sam fakt udostępnienia nam kilku pomieszczeń ma 35 jurków, jak zarabiający w euro nazywają ta walutę w niektórych krajach. A to dostaniemy parę cukinii, a to parę ogórków, a to sałatę, a to karafkę orechovicy, którą żona, amatorka nalewek, opędzlowała w parę dni. I sprząta co parę dni, a po tygodniu zmieniła pościel, co nam się zdarzyło pierwszy raz, a zwykle gdy się gdzieś wybieramy, to na dwa tygodnie.

I wpadłem na wspaniały pomysł zarobienia na Chorwacji. Spacerując po promenadzie w Segecie w jednej z knajp co wieczór słychać: jesteś szalonaaaaa mówię ci, barabarabara rikitikitak jeśli nasz ochotę daj mi jakiś znak, tak kocha sieeeeee tylko w filmach rzeczywistość jest już iiiiiinna... Sprawię sobie dobra kamerę, nagram szalejących Polaków, a potem będę brał ciężkie pieniądze za nie publikowanie tych nagrań.
Gollum
Odkrywca
Posty: 104
Dołączył(a): 30.12.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Gollum » 24.07.2009 08:33

Niewiele brakowało, a wrócilibyśmy do kraju z... kotem. Wynosząc do kontenera śmieci, usłyszeliśmy rozpaczliwe miauczenie. To mały, może miesięczny czarny kotek żałośnie płakał, siedząc na stromej skale. Już wiedziałem, co będzie. Zona się rozczuliła, ja zdjąłem zwierzaka, który natychmiast podreptał za nami a rozradowane dzieci natychmiast nadały mu imię Rakija. Był bardzo wychudzony. Ale po paru dniach zaczął lepiej wyglądać, bo wesoły zrobił się już po parunastu minutach, gdy porządnie sobie podjadł. I pojechałby z nami, bo potrzeby załatwiał jak należy w zaimprowizowanej kuwecie wypełnionej plażowym żwirem, ale kilka razy nasikał na łóżka i drapał co się dało. Żona orzekła, że trzeba go zostawić. Wiedziałem gdzie. W pobliżu wędzarni na Ciovie kilka kilometrów od naszej kwatery, dodatkowo oddzielonej dwoma ruchliwymi mostami. Kręci się tam sporo kotów, więc i jeden nowy sobie poradzi. Syn przepłakał chyba całą noc, ale nie było wyjścia; trzeba było postąpić radykalnie. A w domu, wszystko jedno, czy jest to wyjęcie drzazgi, zabicie karpia czy pozbycie się kota – służę ja. Rano wziąłem więc zwierzaka, który widocznie czuł, co się świeci, bo przez noc przymilał się do mnie, mrucząc i przytulając się... Wróciłem i zastałem całą rodzinę spłakaną...

Zamiast kota przywieźliśmy więc co innego. Ja wspomniana skrzynkę muszli (do spółki z synem, który tez chce kolekcjonować muszle), syn spreparowaną najeżkę, córka kolczyki z muszli, żona ręcznie haftowany obrus i niesamowitą wręcz opaleniznę. Dla rodziców i teściów po flaszce rakii, a dla wszystkich coś koło 4 tysięcy zdjęć.

Powrót przez Chorwację i Węgry był wręcz nudny, jeśli nie liczyć przegrzania samochodu, który nie chciał odpalić gdzieś koło Nagykanizsy, gdzie zjechałem by kupić winietę na węgierską autostradę. Odpalił, gdy trochę przestygł. Ale tyle emocji, jakich dostarczyło 10 km przed i tyleż za Rzeszowem, nie dała cała pozostała droga tam i z powrotem. Przed Rzeszowem wpakowałem się w karawanę prowadzoną przez sunący dostojną czterdziestką rozklekotany i pusty autobus. Ani go wyprzedzić, bo droga przypomina sznurek wyjęty z kieszeni, a z drugiej strony ciągle coś jedzie. Za Rzeszowem z kolei drugą karawanę poprowadziła nauka jazdy, która w pewnym momencie zwolniła do 15 km/h. Jak się okazało, miniaturowy traktorek z przyczepką na drodze międzynarodowej przez co najmniej 200 metrów sygnalizował skręt w lewo, przepisowo ustawiając się przy osi jezdni. Gdy już w końcu traktor skręcił, wyprzedziłem elkę i przycisnąłem na gaz (wolałbym dziewczynę, ale cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma...) i już miałem coś ze setkę, nagle na drogę nieśpiesznie wtoczyła się babina ciągnąca za sobą potężną gałąź, by nie rzec, że całkiem spore drzewo. Nie przejęła się rozpędzonym samochodem ani wściekłym rykiem klaksonu. Głucha czy co?
Ale – jak to zwykle bywa – im bliżej domu tym gorzej. Pod Kraśnikiem nagle zobaczyliśmy krótki, czerwony błysk. Fotoradar zrobił mi pamiątkowe zdjęcie przy prędkości coś koło 70 km/h. Ciekawe, na ile mnie policja skasuje...

Po powrocie zacząłem do różnych celów przygotowywać chorwackie materiały. Wcześniej za dobra monetę brałem reklamy chorwackiego narodowego centrum turystyki, że Chorwatem byli nie tylko Franjo Tudjman i Petar Kresimir IV, ale być może nawet Marco Polo, bo urodził się w Korczuli. Ale powaliło mnie, gdy poczytałem, kim był Nikola Tesla, reklamowany jako Chorwat. Owszem, urodził się w Chorwacji, ale był Serbem! To tak jakby prezydenta Niemiec Horsta Köhlera uważać za Polaka tylko dlatego, że urodził się w Skierbieszowie. Chorwaci milczą natomiast o Ticie, który ma znacznie większe prawa bycia Chorwatem, bo nie dość, że się w Chorwacji urodził, to jeszcze jego ojciec był Chorwatem.

Oczywiście z każdej wyprawy najdłużej pozostają anegdoty.
Nad Krką ja, zapalony malakolog, musiałem zebrać parę muszli tamtejszych małży. Gdy ja taplałem się w błocie w tym czasie żona z dziećmi czekała, trzymając przed sobą trzcinowy kapelusz syna. Nagle słyszę głośny śmiech. Grupka kilkorga młodych odchodzi szybko od mojej rodziny ze śmiechem, a i rodzina chichocze. Okazało się, że młodzi, widząc kapelusz ułożony w pozycji, w jakiej trzymają je żebracy, nie mogli sobie odmówić dowcipu i wrzucić do kapelusza kunę... Długo mieliśmy z tego ubaw.

Albo raz w poszukiwaniu zdobyczy zapuściłem się dość daleko od rodzinnego kocyka. Akurat złowiłem w siatkę szkielet jeżowca. A że nie chcę wracać po wodzie, czyli po ostrych kamieniach, wychodzę na ląd i idę promenadą. Nagle widzę dwie Japonki z aparatami pstrykające na prawo i lewo. Zobaczyły szkielet i coś ćwierkają między sobą, pokazując na moja zdobycz. No to wyjmuję z siatki i im pokazuję. - Zjadłeś go – pytają po angielsku, wskazując na szkielet.
- Nie ja, jakieś zwierzę, może ślimak – odpowiadam w tymże języku, bo już widziałem, jak dwa ślimaki próbowały się dobrać do jeżowca, a w zbiorach miałem już szkielet, jeżowca, po którym ślimak tego samego gatunku właśnie się oblizywał.

- Wiedzieli co robią – skomentowała żona fakt, iż Chorwaci mieszkali kiedyś w dzisiejszej Polsce, pomiędzy Krakowem a Kamieńcem Podolskim, ale wywędrowali na południe, nad Adriatyk.

Gdy w pałacu Dioklecjana w Splicie od dwóch przebranych za rzymskich legionistów chłopaków w końcu odczepiły się dwie dziewczyny, córka podeszła, by się z nimi sfotografować. Stanęli z marsowymi minami, a potem zapraszają do siebie taticzka i proszą o napiwek. Dałem jednemu dwie monety, nie wiem nawet jakiego nominału. - Ale ja mam kolegę – mówi obdarowany.
- Ale ja dałem dwie monety – odpowiadam...
Ale chyba były to piątki, bo niedługo potem widziałem, jak szli do knajpy.

Amen
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 24.07.2009 08:55

przeczytałem...dobre....pozdrawiam ziomka... :wink:
"......I wpadłem na wspaniały pomysł zarobienia na Chorwacji. Spacerując po promenadzie w Segecie w jednej z knajp co wieczór słychać: jesteś szalonaaaaa mówię ci, barabarabara rikitikitak jeśli nasz ochotę daj mi jakiś znak, tak kocha sieeeeee tylko w filmach rzeczywistość jest już iiiiiinna... Sprawię sobie dobra kamerę, nagram szalejących Polaków, a potem będę brał ciężkie pieniądze za nie publikowanie tych nagrań"....... jak to się piszę..oplułem ze śmiechu monitor..... :D
Ostatnio edytowano 24.07.2009 09:09 przez Użytkownik usunięty, łącznie edytowano 1 raz
Goniaa
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 559
Dołączył(a): 03.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Goniaa » 24.07.2009 09:00

Również pozdrawiam a relacje zostawiam do przeczytania "na wieczór", bo dłuuuga. Super!
Aneta.K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2422
Dołączył(a): 11.05.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Aneta.K » 24.07.2009 09:43

Gollum :D Ty to masz dar pisania ... :D :D :D a może i fotki by się znalazły..... :lol: :lol: :lol:
Łukasz.D
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 300
Dołączył(a): 30.08.2005
:)

Nieprzeczytany postnapisał(a) Łukasz.D » 24.07.2009 10:22

moim zdaniem najlepsza z dotychczas czytanych relacji na cro.pl
i sie usmialem i wrocilem na Segetu, który wspominam bardzo dobrze
Gollum
Odkrywca
Posty: 104
Dołączył(a): 30.12.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Gollum » 24.07.2009 10:39

Aneta.K napisał(a):Gollum :D Ty to masz dar pisania ... :D :D :D a może i fotki by się znalazły..... :lol: :lol: :lol:

Fotki na pwno się znajdą. Coś ze cztery tysiące :mrgreen:
Z czasem je puszczę, musze tyloko wynaleźć, jak się to robi (wilekośc zdjeć itp.)
RobZel
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 175
Dołączył(a): 03.09.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobZel » 24.07.2009 10:53

Przyłączm się do opinii.

A może z tych 4 tys. zdjęć coś uda się tutaj wrzucić? :lol:


pozdrawiam serdecznie i gratuluję
nowalijka
Croentuzjasta
Posty: 200
Dołączył(a): 20.05.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) nowalijka » 24.07.2009 11:00

Gollum, świetnie sie czytało!
miike
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 89
Dołączył(a): 15.08.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) miike » 24.07.2009 12:13

Czekamy na foty!! :wink:
a to ja
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4755
Dołączył(a): 18.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) a to ja » 24.07.2009 12:29

Gollum.

Widzę że wiesz, co piszesz :)
Na dodatek od razu : od A do Z.
Fajnie się czytało (przyspawało :wink: mnie do monitora w środku dnia - a jest to czas przeznaczony na sprawy "w realu")

Dopisuję się do forumowego chóru skandującego: a teraz fotki, a teraz fotki.

Pozdraviam :)
Aldonka
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4240
Dołączył(a): 07.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Aldonka » 24.07.2009 14:04

O wow, dawno mnie nic tak nie wciągnęło, jak dobra książka.
Ja również czekam na fotki.
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone