W drodze powrotnej na schodach prowadzących do Imerovigli spotkaliśmy kolejnych nowożeńców, którzy aż tutaj się zapuścili w celu zrobienia zdjęć.
Podziwialiśmy słońce chowające się Skaros Rock.
I dopiero teraz zwróciliśmy uwagę na ścieżkę biegnącą po lewej strony skały, po której przed chwilą szliśmy. Wcześniej pewnie też widzieliśmy to wijące się szare pasmo, ale do głowy nam nie przyszło, że to ścieżka i że można nią w taki łatwy sposób dotrzeć do kościółka Panagia Theoskepasti.
Kawałek dalej dotarliśmy do kościółka Saint John the Beheaded or Katiforis Holy Orthodox Chape, stojącego na zakręcie schodów.
Gdy godzinę wcześniej przechodziliśmy obok niego, to nie było tutaj żywego ducha. Teraz zobaczyliśmy oblężenie tego kościółka. Znajdowały się tutaj trzy młode pary oraz jedna dziewczyna w czerwonej sukni z trenem z towarzyszącymi im fotografami. I wszyscy chcieli naraz zrobić sobie zdjęcia na kopule kościółka o zachodzie słońca.
Ciekawe czy wszyscy zdążyli
Nie czekaliśmy, żeby to zobaczyć. Byliśmy jedynie świadkami awantury pomiędzy fotografami, którzy ustalili kolejkę do wejścia na kopułę.
Swoją drogą to ciekawe, czy ktoś pilnuje przestrzegania zakazu wchodzenia na ten dach. Bo zakaz jest, o czy świadczy umieszczona na ścianie kościółka tabliczka.
Gdy weszliśmy wyżej, to zobaczyliśmy słońce jeszcze dosyć wysoko. Na dole wydawało się, że już zaszło, ale do zachodu pozostawało jeszcze kilkanaście minut.
Teraz musieliśmy odszukać naszych znajomych. Koleżanka przytomnie przysłała mi współrzędne miejsca, w którym się znajdują, więc zaprowadziła nas do nich nawigacja.
Po drodze ujrzałam kierunkowskaz, który wcześniej jakoś mi umknął. Nie wiem jak bez niego dotarliśmy na Skaros Rock
No a zachód słońca wyglądał tak.
Niestety słońce zrobiło psikusa i tuż przy wejściu do wody schowało się za chmury. Czyżby to było zapowiedzią zmiany pogody na następny dzień.
Po zachodzie słońca musieliśmy wrócić do Firy, więc mieliśmy spory kawałek drogi do przejścia. Ale ponieważ uliczki nad kalderą nagle stały się bardzo zatłoczone, wybraliśmy przejście
główną drogą.
Sporo aut się po niej przemieszczało, bo wszyscy równocześnie wracali po obejrzeniu zachodu słońca, ale piechotą nikt tamtędy nie szedł, więc nie obijaliśmy się o ludzi. Powrót na dworzec zajął nam około 40 minut i zdążyliśmy na autobus o 20:30. Tak więc po godzinie od zachodu słońca już byliśmy w autobusie wiozącym nas do Kamari.