Zrobiłam nasze tradycyjne śniadanie, czyli kawę i jajecznicę.
Gdy już zaczęliśmy jeść nagle zaczęły się wstrząsy. Nasz budynek trochę się pochybotał a krzesła pod nami zaczęły się przesuwać. W taki sposób pierwszy raz w życiu poczuliśmy trzęsienie ziemi. Wrażenie niesamowite. Dobrze, że to trzęsienie skończyło się bardzo szybko. Wydawało się, że w naszym najbliższym otoczeniu nie ma szkód, ale po chwili zorientowaliśmy się, że nie mamy prądu.
Skończyliśmy więc jeść śniadanie, spakowaliśmy walizki i wyruszyliśmy na ostatnie zakupy, bo do tej pory nie nabyliśmy jeszcze wszystkich prezentów dla rodziny i znajomych. Zawsze mamy z tym problem, bo staramy się przewozić takie pamiątki, z których obdarowani będą się cieszyć, a nie wrzucą gdzieś na dno szuflady. Dla tych, którzy kolekcjonują magnesy na lodówki, już takie nabyliśmy.
Zawsze sprawdzający się prezent w postaci chałwy niestety w tym przypadku byłby chybiony, bowiem tutaj kupiona chałwa nam nie smakowała.
Ale Waldek miał jeszcze jeden pomysł, który mnie się też spodobał. Chodziło o santoryńskie piwo Donkay.
Kupiliśmy już to piwo w dniu, w którym dotarliśmy na drugi koniec Kamari (no bo pierwszy koniec był tu, gdzie mieszkaliśmy
). Tam natrafiliśmy na mini market, w którym to piwo było w sprzedaży. Niestety tanie nie jest. Za jedna małą butelkę o pojemności 330 ml płaciliśmy 3,5 euro za yellow donkay i 4 euro za red donkay.
Waldek chciał wtedy kupić więcej tego piwa, ale mnie się wydawało, że ono jest tutaj drogie i że może gdzieś trafimy na tańsze. Przecież wtedy to był dopiero początek naszego pobytu na Santorini. Niestety w żadnym innym miejscu tego piwa w sprzedaży nie było, z wyjątkiem restauracji, w których cena oscylowała w granicach 7 euro za butelkę 330 ml.
Gdy pytaliśmy o to piwo w marketach, to wszyscy nam odpowiadali, że jest ono dystrybuowane jedynie do lokali gastronomicznych i do hoteli a w sklepach tego piwa nie ma. Dlaczego więc było w tym mini markecie, w którym je kupiliśmy
.
Aby się tego dowiedzieć musieliśmy do tego mini marketu dotrzeć, a to był spory kawałek drogi od nas. Byliśmy tam wieczorem poprzedniego dnia po powrocie z wycieczki i po kolacji, ale niestety był on już zamknięty. Dlatego teraz musieliśmy się sprężać, żeby załatwić zakupy i wrócić przed 12-tą, bo do tej godziny mogliśmy przebywać w naszym apartamencie.
No to w drogę.