Jako, że Mysza stąpa aktualnie po dachach Mediolanu ewentualnie zwiedza kościoły w Bolonii
zdradzę Wam kilka zakulisowych szczegółów ...
Że Mysza jest postacią bardzo znaną to wiedziałam ... ale, że aż tak ?!
Na lotnisku w Modlinie zachciało mi się pić. Jak wiadomo powszechnie swojego zaopatrzenia mieć nie można. Trza kupić w strefie. Zostawiwszy więc Mychę pilnującą naszego bagażu udałam się do stosownego sklepu. Niestety, przy kasie okazało się, że nie mam przy sobie karty pokładowej
. Obie karty miała przy sobie Mysza bojąc się zapewne, cobym swojej nie zgubiła
.
Pić się chciało okrutnie więc uśmiechając się zalotnie do pana na pytanie: "- A karta pokładowa ?".... odpowiedziałam: "- Mysza ma." Pan odpowiedział : "- Aaaaaaa." I wodę mi sprzedał. Dobrze jest znać Myszę
.
Tego pierwszego dnia w Rzymie faktycznie deszcz padał jakieś 64654564 razy, ale na szczęście krótko i zazwyczaj po nim wychodziło słońce. Tekst" "- Dzisiaj to już padać nie będzie !" padał z moich ust tak wiele razy, że stał się hasłem przewodnim tego dnia
.
Co więcej z mojej strony ?
Agnieszka zachwycała się oczywiście kościołami i innymi budowlami uświadamiając mnie co akurat mijamy. Mój wzrok przyciągały różne takie inne okoliczności przyrody .... czasem kojarzące się z CRO
...
Tutaj szczerze muszę się Wam do czegoś przyznać. Jednocześnie mam świadomość "podpadnięcia"
niektórym.
Kupki kamieni mnie nie kręcą. Uważam, że całe to koloseum jest mocno przereklamowane
. To które widziałam wewnątrz i z zewnątrz w Puli wydawało mi się większe i ciekawsze ... Tak więc planując pobyt w Rzymie z góry zrezygnowałam a wejścia do środka
.
Ze zdziwieniem przyglądałam się również zabytkowi pod nazwą circo coś tam ...
No taka mało okrągła fosa ... Podobno chcą tam jakieś centrum handlowe czy cuś podobnego wybudować ....
Historycy ponoć protestują ... No może centrum handlowe niekoniecznie, ale jakoś ten fajny teren można by zagospodarować
...
A tutaj np. Myszy podobały się kolumienki, a mnie balkonik (jakoś skojarzył mi się z Julią) i zastanawiałam się jak to wszystko wygląda wieczorem kiedy świecą się latarenki .... Niestety nie było nam dane zobaczyć tego zjawiska, bo mąż Myszy zabronił nam się szlajać po nocy
... O szlajaniu się w dzień nic nie mówił
Po co zresztą łazić po okolicy w poszukiwaniu kamieni, skoro ktoś zrobił mi tę uprzejmość i całkiem sporo zgromadził ich w kociej kuwecie .... i nawet ładnie poustawiał ... i ponumerował
Jak już wspomniałam z Agnieszką kościoła ominąć nie sposób
. Tutaj padło polecenie: "- Ja idę do środka, a Ty mi zrób zdjęcie tych drewnianych drzwi ...." ..
Inne takie ...
Moją ciekawość wzbudzały też takie małe samochodziki .... Było ich całkiem sporo ... Okazało się, że jeździły "na prąd" ...
Mysza wspomniała, że bardzo spodobało nam się na Awentynie. Owszem, było tam dużo zieleni i domki takie jakie lubię. Ale było coś jeszcze. Tamtejsi mieszkańcy okazali się bardzo gościnni. Na powitanie przygotowali nam ślicznego czekoladowego słonika ....
. Ale Mysza nie pozwoliła go zjeść
... Zupełnie nie wiem dlaczego
.
No i jeden z częstszych widoków ... Mycha zastanawia się gdzie by tu dalej iść .... A, że jej wybory były zazwyczaj trafne (pomijam fakt, że jedynie słuszne
) z przyjemnością podążałam za nią
.