Przeczytałem relację z nart pt. "W Polsce już nie jeździmy, czyli narciarska relacja na 78%" i naszły mnie wspomnienia. Dwa lata temu miałem wypadek na nartach. Koszmarny wypadek wstrząśnienie rdzenia kręgowego i paraliż wszystkich czterech kończyn. Odeszło częściowo. Chodzę, poruszam rękami, żyję prawie normalnie. Prawie bo już nie wróciłem do formy z przed wypadku, a tak naprawdę to jestem kaleką i to już się nie zmieni. Wczoraj otrzymałem wiadomość z Francji. Mój znajomy zderzył się z drzewem miał kask, żółwia chroniącego kręgosłup osłony na łokciach i kolanach. Nie pomogło. Ma połamana miednicę , uszkodzony kręgosłup i tak jak u mnie brak czucia w kończynach . Pogrzebałem trochę w statystykach i co się okazuje. W 2003 było w Polsce 1800 wypadków na nartach wymagających leczenia szpitalnego. W tym samym czasie we Francji było 80 tys takich wypadków z czego połowa to urazy kolan, a 9 na 10 ofiar takiej kontuzji to kobiety. Przy okazji okazało się, że w ciągu dziesięciu lat liczba wypadków na nartach wzrosła we Francji 17- krotnie. Takiego wzrostu liczby wypadków nie tłumaczy coraz większa popularność tego sportu. Ponoć główne przyczyny są dwie. Pierwsza to paradoksalnie lepsze przygotowanie stoków, a druga to upowszechnienie nart cavingowych i snowboardu. Lepszy stok i łatwiejsza jazda = większa prędkość, a większa prędkość to jakby proszenie się o wypadek. Wśród moich znajomych już prawie wszyscy zaliczyli szpital. Jako ciekawostkę dodam, że w bogatej Francji górski szpital nie miał ortopedy i znajomy czekał nafaszerowany morfiną dwa dni na prawdziwie fachową pomoc. Ostatnio natrafiłem na informację, że w Polsce w zeszłym roku ilość wypadków na stokach to już około 10 tys w tym kilka ofiar śmiertelnych czyli we Francji już pewnie dobijają do 200 tys.
Sport to zdrowie.