Witaj, Raul. Cieszę się, że Ci się podoba
Pora już najwyższa płynąć dalej. Więc wiosła w dłoń i dajemy!
23 lipca - piątek: Wieczór w Komarnie
Po ostatnich przydługich opisach powrotu z Chorwacji , dzisiaj zaserwuję Wam trochę więcej zdjęć, głównie ze Słowacji, mimo że stacjonowaliśmy po węgierskiej stronie Dunaju
Cały dzień błogo leniuchujemy na basenach (i tu akurat zdjęć brak, bo nie chcieliśmy się martwić o aparat, ale kompleks w Komarom można sobie obejrzeć tutaj )
Wejście główne wygląda tak:
My wchodzimy prosto z campingu, pływanie mamy już wliczone w cenę campu.
Kąpielisko sympatyczne, ale baseny na zewnątrz mają zimną wodę. Ciepła jest w krytym basenie. Akurat dzisiaj taki układ bardzo nam pasował, bo dzień był strasznie upalny (jutro będzie gorzej...)
I bardzo pasowała nam też knajpka na kąpielisku, w której podawali pyszną sałatkę Cezar (z kurczakiem, sałatą lodową i grzankami) i paskudne piwo Soproni Na Węgrzech powinno się pić wino, dostaliśmy nauczkę
Za to na piwo idziemy wieczorkiem na słowacką stronę Dunaju. Po drodze jeszcze robimy rekonesans nad brzegiem:
Sprawdzamy, czy nie ma drugiego mostu na Dunaju, w pobliżu naszego campingu. Niestety nie. Mamy więc kawałek drogi do przejścia.
Dokładnie na granicy, w tle widać wieże kościoła, na które będziemy się kierować:
Upał doskwiera nam niemiłosiernie. Szybko przemierzamy uliczki, na razie powierzchownie przypatrując się starówce. Nie dało się jednak przejść obojętnie obok "wodnej mapy" miasta :
Całkiem tu ładnie, ale też zupełnie pusto Gdzie się podziali ludzie
Z ogromną przyjemnością zasiadamy na głównym placu i raczymy się zimnym Heinekenem :
Oprócz nas w knajpce nie ma nikogo. Potem przychodzi jakaś słowacka rodzinka, ale zamawiają desery lodowe , robią kelnerce awanturę o włos w lodach i znikają równie szybko, jak się pojawili
Cicho, głucho, czyżby nikt tu nie mieszkał
Ruszamy przyjrzeć się bliżej miasteczku. Docieramy na rynek zabudowany ładnymi, kolorowymi kamieniczkami. Każda z nich symbolizuje inny europejski kraj, chociaż często trudno się dopatrzeć podobieństw i zrozumieć, co autor miał na myśli Teraz już nawet nie pamiętam, który z tych domów miał być "polski", mało charakterystyczny był.
Budują "nowe zabytki", to znaczy, że starają się jakoś przyciągnąć turystów... A może raczej sprawić, żeby miejscowi nie wyjeżdżali, np. do nie tak dalekiej Bratysławy. W kilku świecących pustkami sklepikach zwróciliśmy uwagę na kartki: do wynajęcia. Widać, że w tym mieście nie opłaca się handlować, brakuje klientów...
Na Słowacji (w Czechach zresztą też) małe miasteczka często wymierają po zmroku. Ale to to już przesada! Poza tym zmrok jeszcze nie zapadł.
Kręcimy się dalej po starówce. Zwracamy uwagę na tablice z mapą miasta i naniesionymi na niej ważnymi zabytkami - m.in. kościołem, twierdzą (zwiedzimy ją jutro), synagogą.
A więc starają się zainteresować turystów, którzy przyjeżdżają tu na baseny (Po słowackiej stronie też znajduje się kąpielisko termalne, tylko że mniejsze, ale za to z gorętszą wodą.) Kiedy tubylcy wyjadą do stolicy, zostaną tu tylko turyści...
Robi się coraz później. Wracamy na rynek i zasiadamy w piwnym ogródku knajpki o wdzięcznej nazwie "Black cat" Bardzo przyjemne wnętrze (o czym przekonuję się, idąc do toalety ) Niestety w środku miejsc brak. Wielka szkoda, bo właśnie zaczyna się bluesowy koncert na dwie gitary i harmonijkę. Lubimy takie klimaty, więc żałujemy, że siedzimy na zewnątrz. Przy stolikach "w ogródku", wokół nas, sami Węgrzy. Może chociaż w środku są jacyś miejscowi
Mimo że nie słuchamy koncertu, jest przyjemnie. Raczymy się pysznym Budvarem Gdyby jeszcze te komary (przekleństwo całych wakacji!) tak nie cięły... Teraz już wiemy, skąd się wzięła nazwa miejscowości: Komarom - Komarno
Koło 22:00 zaczynamy się zbierać, przed nami daleka droga przez dłuuugi most na Dunaju.
W następnym odcinku kolejna porcja zdjęć z drugiego i ostatniego wieczoru w Komarnie oraz z wycieczki do węgierskiej miejscowości Tata