Uffoking, chyba Cię trochę rozczaruję, ale nie mogę inaczej... (Czytaj pod koniec odcinka...)
Bocian, wcale nie straszę
Niektórzy boją się Pitve, mimo że tam jest ruch wahadłowy. Myślę, że dla kogoś, kto jedzie pierwszy raz, tunel Dingač to nie lada "atrakcja" i może być małym szokiem. Zależy, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Nas tunel nie wystraszył ani trochę i moją intencją też nie było straszenie
12 lipca - poniedziałek: Wypędzeni z Raju...
Dzisiaj na odmianę wstajemy bardzo wcześnie, a właściwie zostajemy w brutalny sposób obudzeni przez bandę wrzeszczących Pepików, którzy po 7:00 przyjechali na camping i zamierzają się rozbić na tarasie tuż obok nas. (A wiedziałam, żeby się nie cieszyć, że mamy tyle swobody dookoła, bo wcześniej czy później ktoś musi zająć te wolne miejsca.)
Ale co ci Czesi przywieźli ze sobą! Przyjechali busikiem, z którego zaczęli wyładowywać kilka zgrzewek wody mineralnej, 3 beczki piwa,wielkie i grube kołdry z poduchami, no i oczywiście mnóstwo żarcia. Masakra! Mój mąż śmiał się najbardziej z wody, a ja z tych kołder
Kołdra w Cro jest mnie więcej tak potrzebna jak kożuch. Mimo że śpimy niemal na dworze, zwykle za gorąco jest nam nawet pod cienkim prześcieradłem. A co dopiero takie wielkie kołdry!
Ledwo patrząc na oczy, jemy śniadanie, przyglądając się poczynaniom naszych nowych sąsiadów. Panowie rozbijają wielkich rozmiarów namiot (sami panowie też są potężnych gabarytów, a sądząc po ilości przywiezionego jedzenia i piwa, nie zamierzają tu bynajmniej pościć
), a panie moszczą gniazdko, a raczej gniazdo, wnosząc do środka coraz więcej poduch i kołder
My chyba też musimy głupkowato wyglądać z otwartymi dziobami nad kanapką z serem żółtym i pomidorem
Jak już tak wcześnie wstaliśmy, to się chociaż wykąpiemy niemal o świcie
Bierzemy faski i majki i idziemy na plażę.
I okazuje się, że tu, pod nosem, mamy bardzo fajne życie podwodne. To nasz trzeci dzień na campingu, a jeszcze tu nie nurkowaliśmy. Po raz kolejny sprawdza się przysłowie, że się nie zna "swego". Chociaż to "nasze" jest nasze tylko przez parę dni...
Po kąpieli pora na... kąpiel kajaka
A co, jemu też się należy! Wypływamy na kolejną wyprawę, która jest zarazem ostatnią przed jutrzejszym wyjazdem na Mljet.
Płyniemy w stronę Borje. Chcemy odszukać mini-plażę z grotą, którą wczoraj polecali nam
Aldonka z mężem.
Wiemy mniej więcej, gdzie się ona znajduje, bo już dwa dni temu zwróciliśmy na nią uwagę. Tylko, że wtedy plaża była zajęta. A że jest to miejsce bardzo kameralne (w sam raz na dwie osoby) i romantyczne, to nie chcieliśmy się tam wciskać.
Znajdujemy ową zatoczkę bez trudu. Jest po prostu cudna
:
Wyciągamy kajak na brzeg:
i idziemy zobaczyć jaskinię, o której opowiadał nam mąż
Aldonki:
Obok stoi torba z węglem drzewnym, a na ziemi widnieje ślad po ognisku. Dookoła inne "sygnały" tego, że miejsce jest dosyć uczęszczane...
Ale my jesteśmy tu sami! Rozkładamy się na cudnej mini-plaży, a potem zanurzamy się w przejrzystej wodzie:
I to by było na tyle, jeśli chodzi o naszą prywatność na tej rajskiej plaży. Widzimy małą łódkę, która ewidentnie chce tu wpłynąć. Po chwili oddychamy z ulgą, bo zawracają. Wydaje nam się, że to była ta sama łódka, którą widzieliśmy tu zacumowaną 2 dni temu. Po raz pierwszy dzisiaj cieszymy się z tego, że Pepiki tak wcześnie nas obudziły. Dzięki temu byliśmy tu pierwsi
Niestety nasza radość nie trwa zbyt długo... Zaraz widzimy ponton z pięcioosobową rodzinką na pokładzie, która ma chrapkę na naszą zatoczkę. "Nie wpłyną tu" - uspokajamy się, myśląc, że zawrócą tak jak poprzednicy.
Ta rodzinka jednak nie wydaje się brać pod uwagę naszego "pierwszeństwa" w tym miejscu oraz prywatności i ładuje się prosto na plażę. Świergolą w jakimś kompletnie obcym nam języku, lekko tylko przypominającym francuski. Wydaje nam się, że to mogą być Rumuni. Do tej pory nie miałam nic przeciwko tej narodowości, ale od 12 lipca b.r. nie lubię Rumunów!
Tu widać, jak płyną:
Ojciec rodziny kiwa głową i mówi: hello. Mój mąż odpowiada (eh, zero asertywności), ja nie zamierzam! Zamiast tego zabijam gościa spojrzeniem i demonstracyjnie odwracam się plecami. Jestem wściekła! My nigdy byśmy tak nie zrobili! W końcu dwa dni temu odpłynęliśmy, widząc, że ktoś jest w tej urokliwej zatoczce.
Pan Rumun odpływa. Przywiózł tu żonę z trojgiem dzieci i wrócił. Hmm.
Jestem zbyt wkurzona, żeby się kąpać czy czytać. Tym bardziej, że na małej plaży panoszą się Rumuni, ubierając się w pianki do nurkowania i krzycząc. Jedno z dzieci zaczyna wrzucać kamienie do wody!
Moja cierpliwość się kończy! Syczę przez zęby, po angielsku, coś o przyzwoitości i ich głośnym zachowaniu. Ale co zrobić! Ostatecznie nie jest to nasza prywatna plaża. A to, że inni nie potrafią uszanować czyjejś prywatności nie powinno mnie dziwić. A jednak dziwi, bo to malutka plaża, na którą oni bezceremonialnie się wpakowali, w dodatku burząc zupełnie ciszę i spokój.
OK, to się wyżaliłam. Możemy płynąć dalej
No bo niestety, nie mogąc wyrzucić Rumunów, to my musieliśmy odpłynąć.
Aaa, po drodze mijamy "Pana Rumuna", który transportuje kolejne trzy osoby na "naszą" plażę
To znaczy, że zdecydowanie dobrze zrobiliśmy odpływając.
Wracamy tam, gdzie wczoraj nam się podobało (w to miejsce ze zdjęcia ze sflaczałym kajakiem
).
Wreszcie cisza i spokój! Uspokajam się i odprężam
A mój mąż w tym czasie próbuje wywabić kraba spod kamienia. Ooo, nawet rozgniótł jeżowca na przynętę. Zaglądamy do kraba i kombinujemy, jak to zrobić. Chętnie byśmy go zobaczyli w całej okazałości, bo spod kamienia wystają fajne, kolorowe szczypce. Trzeba to zrobić ostrożnie, żeby nas nie uszczypnął. Małżonek, przy pomocy patyka, delikatnie podważa zwierzątko i...:
Oto nasz krab
a raczej to, co z niego zostało!
Jakoś nie udało się nam to dzisiejsze przedpołudnie
Najpierw wypędzono nas z Raju, a potem poświęciliśmy pół godziny na wydobycie kraba, który okazał się swoim własnym odnóżem.
Cóż, bywa i tak. Ale tak na serio to i tak było udane przedpołudnie. Bo przecież spędzone w Cro
Następny odcinek, w którym jedziemy do franciszkańskiego klasztoru nad Orebićem, powstanie raczej po dłuższej przerwie. Jutro wybywamy na przedłużony weekend na Słowację, w Wielką Fatrę
No chyba, że jutro jakimś cudem zdążę. Jeśli nie, to następne części opowieści pojawią się koło czwartku.