Bocznym wejściem z otwartą, drewnianą furtą podpartą kamieniem wchodzimy do środka, a tam... obraz nędzy i rozpaczy. To co widzimy, przypomina krajobraz po libacji połączonej z porządną rozróbą. Potrzaskane ławy, połamane barierki, walające się po podłodze deski, jakieś płachty, inne śmieci. Aż rozpacz serce ściska, gdy się patrzy na zabytkowy obiekt o niemałej wartości, tak zupełnie zniszczony i zapuszczony. W tym totalnym chaosie wręcz nieprawdopodobnie wygląda idealnie zachowany - niewątpliwie odrestaurowany - napis w niemieckim gotyku, będący kalendarium budowy oraz późniejszej przebudowy kościoła. Zaś w oczach spoglądającego ze ściany, niemego świadka całkowitego upadku świątyni, księdza Andeasa Czeka, maluje się uzasadniony smutek.
Wioskę założyli i kościół postawili Sasi, jednak z biegiem czasu opuścili całkowicie osadę i dziś jest ona zamieszkana w zdecydowanej większości przez ludność romską. Nie ma komu zabiegać o odrestaurowanie zabytku. Wychodzimy na zewnątrz, ale sprawdzam jeszcze drugie wejście. Intryguje mnie możliwość wdrapania się na wieżę. Niestety, jest ciemno, bardzo brudno, schodów brak, a drabina połamana. Nie wiem zresztą, czy w takich warunkach bym zaufał ewentualnej drabinie. Zaglądamy więc jeszcze tylko na drugą stronę kościoła, gdzie roślinność opanowała nawet zatracającą w niej nikłą ścieżkę, po czym wracamy do samochodu.
Zjeżdżamy około stu metrów niżej, gdzie widać świetne miejsce na naszą kawę. Rozkładamy się między kościelnym murem a sadem owocowym, w którym widać bawiące się dzieci. Przypuszczam, że za chwilę będziemy mieli gości. Okazuje się jednak, że dzieciaki zostawiają nas w spokoju, co trochę mnie dziwi, ale w gruncie rzeczy jestem im wdzięczny. Możemy więc rozkoszować się słonecznym popołudniem, nim ruszymy w dalszą drogę.