Prolog nowego wyjazdu
Ten wyjazd w historii wypadów do Rumunii jest raczej nietypowy. Owszem, zdarzało się, iż pomiędzy górskie trasy wplecione zostało zwiedzanie niżej leżących atrakcji turystycznych, mniej lub bardziej popularnych - przykładem niech będą monastyry Bukowiny, czy zaklęte w drewnie piękno Maramureszu - ale tym razem z założenia góry mają stanowić zaledwie tło naszej wyprawy. Po sukcesie zeszłorocznym, jakim okazał się błyskawiczny przegląd najciekawszych atrakcji Bośni i Hercegowiny, dokonany podczas listopadowego, przedłużonego weekendu, decydujemy się tylko o dwa dni dłuższy od zwykłego, majowy weekend przeznaczyć na objazd kilku ciekawszych miejsc w Rumunii. Początkowe, bardzo obiecujące prognozy pogody, zaczęły się niestety zmieniać i tuż przed wyjazdem wiedzieliśmy już, że deszcz nas nie ominie. Otwarte pozostaje jedynie pytanie, w który dzień nas dopadnie. Cóż, trudno - na to już nie mamy wpływu. Decyzja zapadła - wyjeżdżamy w piątek tuż po południu.
Co mamy zamiar zobaczyć? Jak zwykle, planów jest tyle, że tylko ich część będziemy w stanie zrealizować - upływający czas skoryguje je na bieżąco - kierujemy się jednak do Siedmiogrodu, wiedząc, że zahaczymy odrobinę o Wołoszczyznę. Opuszczamy Tychy około godziny pierwszej po południu, tracimy ze dwadzieścia minut w korku pod Pszczyną, potem Bielsko, Cieszyn i następny korek dopiero pod Trzyńcem w Czechach. Z pewną obawą myślę o przełomie Wagu za Żyliną - tam straciliśmy mnóstwo czasu, jadąc do Bośni i Hercegowiny - tym razem jednak przejeżdżamy z Żyliny do Martina bez przeszkód. Wyjątkowo nie kieruję się na Żiar nad Hronom, tylko między Wielką Fatrą a Górami Kremnickimi na Bańską Bystrzycę. Próbuję ominąć odcinek autostrady z Bystrzycy do Zvolenia - być może niepotrzebnie - a potem już standardowo na północ od Rimavskej Soboty do granicy węgierskiej. Dalej Miszkolc, Debreczyn i na granicy rumuńskiej - wyjątkowo - kupuję winietkę na tamtejsze drogi. Robię to po raz pierwszy, spodziewam się więc naklejki na szybę, a tymczasem zostaję zarejestrowany w systemie komputerowym, otrzymując tylko zaświadczenie, że za kwotę 12,30 lei będę się legalnie przez tydzień poruszał po rumuńskich szosach. Tak naprawdę, nie przez tydzień, tylko krócej, ale to już moja strata. Mam zamiar wymienić również euro na leje, wstrzymuje mnie jednak dziwnie kiepski kurs. Jak zwykle, mam lokalną walutę z poprzedniego wyjazdu, rezygnuję więc z wymiany na granicy, mając nadzieję na lepszy kurs w jakimś kantorze w mieście.
Granicę przekraczamy już po ciemku. Nie lubię przemieszczać się po zapadnięciu zmroku po rumuńskich drogach - już mnie różne niespodzianki spotkały - ale nie mam wyboru. Mamy zamiar wykorzystać wyjazd w pełni, musimy się więc podsunąć dziś jak najdalej. Tak więc kierunek Oradea, z niej na południowy-wschód, na Devę, do której jednak już nie damy rady dojechać tego dnia. Jedzie się dosyć dobrze, nie załapuję się nawet na jedyny policyjny patrol po drodze, gdyż akurat się wlokę za ciężarówką i wreszcie wdrapujemy się serpentynami na najwyższy punkt trasy dojazdowej - przełęcz Cristior między Kriszaną a Banatem. Marzyłoby się dotrzeć do samej Transylwanii, ale właśnie minęła północ i trzeba jednak pójść w kimono. Zjeżdżając z przełęczy wyszukujemy możliwości noclegu w pobliżu drogi, co w światłach reflektorów nie jest takie oczywiste. Widzę jednak jakąś polną drogę odchodzącą w lewo, więc w nią skręcam. Ona jednak prowadzi do pobliskich zabudowań, więc zawracam i w trakcie tego manewru dostrzegamy ciekawe miejsce po drugiej stronie polany, wzdłuż której wiedzie ta droga. Zatem - powrót do szosy i skręt na trawiastą dróżkę. Kilkadziesiąt metrów dalej stop - mamy świetne miejsce na tę noc. Szybkie pościelenie samochodu i kończymy ten dzień.
Budzik nas wyrywa ze snu o godzinie siódmej czasu polskiego. W Rumunii jest już ósma - najwyższa pora, by ruszyć w trasę. Mijamy zaledwie kilka mniejszych miejscowości i za Halmagiu wjeżdżamy do Siedmiogrodu. Mała dygresja w kwestii nazwy tego regionu. Siedmiogród? Transylwania? Może jeszcze jakoś inaczej?
Siedmiogród jest tłumaczeniem z niemieckiego Siebenbürgen i pochodzi od sprowadzonych kolonistów głównie z Flandrii oraz Nadrenii, chociaż w tradycji przetrwali pod wspólnym mianem Sasów. Transylwania oznacza kraj za lasem i jako taki często jest w użyciu w języku rumuńskim. Zwykle jednak Rumuni mówiąc o tym rejonie, stosują nazwę Ardeal, czyli bardziej kraj za wzgórzami, co po węgiersku brzmi Erdely. A jakież to siedem grodów przyczyniło się do powstania nazwy, zwykle używanej przez Polaków? Zamiast o grodach, powinniśmy raczej myśleć o okręgach administracyjnych. Pięć z nich na przestrzeni dziejów utraciło swoje dawne znaczenie, są to: Orastie, Miercurea Sibiului, Nocrich, Cincu oraz Rupea. Jedynie dwa pozostałe również i dziś są większymi i bardziej znanymi miastami: Sighisoara oraz Sebes.
Tymczasem dojeżdżamy do Devy, która już zawsze będzie mi się kojarzyła z moją wyprawą sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to zostaliśmy porwani. Gdy wychodzący wieczorem z kina Rumuni dowiedzieli się, że trójka Polaków szuka noclegu, stoczyli formalną bójkę o to, kto nas ugości, a zwycięzca imieniem Romike z pomocą taksówkarza bez ceregieli wepchnął nas do wozu i wywiózł z rozgorączkowanego tłumu. Ech, Romike, gdzie dziś jesteś?..
Przejeżdżamy poniżej ruin zamku, od lat będącego w remoncie i tuż za miastem skręcamy w prawo. Rozglądamy się za dogodnym miejscem na śniadanie, ale po obu stronach szosy zdecydowanie odstręczający krajobraz. Wysypiska, rozharatane place, wkrótce pozostałości po potężnej hucie żelaza i już wjeżdżamy do miasta. Hunedoara. To będzie nasz pierwszy punkt programu. Ale... po śniadaniu. Nadal nie widać jednak przyzwoitego miejsca i w efekcie podjeżdżamy pod sam zamek. To może wyjedziemy ponad zamek? Może tam coś znajdziemy? I rzeczywiście - dziurawa, niegdyś asfaltowa szosa wyprowadza pomiędzy odrapanymi budynkami na otwarte tereny. Tu przechodzi w polną drogę i od razu zyskuje na jakości, a my wjeżdżamy na zieloną łąkę i rozstawiamy stolik. Pokrzepieni, wracamy ostatnich trzysta metrów, a przed nami wyrasta bryła średniowiecznego zamczyska.