napisał(a) Franz » 05.03.2011 14:31
Ruszam w górę. Ostrożnie zdobywam kolejne metry wysokości i pierwszy hak osiągam około ośmiu metrów nad platformą. Z ulgą przepinam karabinek powyżej haka - do tego momentu ewentualny upadek zaowocowałby praśnięciem o skałę, zanim asekuracja by zablokowała obsunięcie się ciała gdzieś dalej. Czuję się lekko nieswojo. No cóż, widocznie wyszli z założenia, że tak nisko nie warto się jeszcze bardziej starać. Mam nadzieję, że wyżej asekuracja będzie już w lepszej kondycji.
Póki co, skała traci pion i jest łatwiej. Krótki trawers, obfitujący w drobne, ale przyzwoite stopieńki i mijam niszę skalną. Stąd w górę, małym zacięciem pod przewieszoną skałą - spory odcinek wyposażony w metalowe bolce - i staję na trawiastej płasience pod kolejnym prawie pionowym fragmentem drogi. Ktoś wymalował powyżej jakiś arabski napis, ale zagłębienia i lekko rozmyta farba utrudniają mi odczytanie liter. Może to coś w rodzaju: "Na pohybel naiwniakom"?..
Ruszam w górę - niestety, lina nadal w opłakanym stanie - przechodzę powoli i ostrożnie z bolca na bolec. Zaczynam stosować zupełnie nietypowy sposób asekuracji. O ile jeden karabinek huśta się swobodnie na luźnej linie, to drugi zaczepiam o kolejne sterczące bolce. Ich długość nie przekracza dwudziestu centymetrów, zdaję więc sobie sprawę z małej skuteczności takiej metody, ale mimo to czuję się odrobinę bezpieczniej. Sama lina, nie dość że pomiędzy rzadko zamontowanymi hakami pałęta się esami-floresami, to nie jest też zakotwiona do nich. Jedyne stałe punkty zamocowania są w miejscach, gdzie lina się kończy i zaczyna.
Bliski pionu, długi fragment wspinaczki urozmaicony jest krótkimi, niezbyt wystającymi przewieszkami na kolejnych wybrzuszeniach ściany. Wreszcie mam go za sobą i teraz w lewo zaczyna się trawers nad wąwozem. Do gładkiej ściany przymocowane dwa rzędy bolców - jeden dla stóp, drugi wyżej - dla dłoni. Lewa stopa w przód, lewa ręka sięga do następnego bolca, przenoszę ciężar na lewą nogę, unosząc prawą. Co z nią zrobić? Nie dam rady obrócić się bokiem do skały, przepychając prawą nogę między sobą a ścianą, tak by sięgnąć kolejnego bolca. Zaczynam wiercić się na bolcu, próbując wygospodarować trochę miejsca dla prawej stopy. Jest! Dostawiam ją i przenoszę ciężar na nią. Wyciągam teraz lewą w kierunku kolejnego bolca, ale nie sięgnę, póki nie zwolnię prawej dłoni. Problem analogiczny - udaje mi się trzymając bolec lewą, zostawić odrobinę miejsca dla prawej. Zawijam na nim dwa palce drugiej ręki, powoli puszczam lewą... W porządku, trzymam się. Sięgam lewą do następnego chwytu - jest! Teraz mam tyle swobody, że mogę wreszcie przestawić stopę.