Re: Rumuńskie wyrypy
napisał(a) Franz » 13.03.2017 00:04
Nie mam jednak zbyt wiele czasu, więc zaraz zmieniam buty i wskakuję do samochodu. Zjeżdżam powoli leśną drogą do szosy, będącej najniższym fragmentem transalpiny, gdzie roboty idą pełną parą - jak to dobrze, że wczorajszej nocy dałem radę przejechać nią przez główny grzbiet Karpat - a ja kieruję się do głównego skrzyżowania w dolinie. Widzę w lusterku wstecznym zakaz ruchu - ciekawe, czy ktokolwiek egzekwuje czasami jego srogą wymowę - i skręcam w lewo. Po około kilometrze asfalt się kończy, ale porządna szeroka droga szutrowa prowadzi na przełęcz, gdzie rozkładam bar kawowy. Łapię kontakt z krajem - ponoć mam jeszcze dwa dni pogody do dyspozycji - i przy kawce ustalam cel na najbliższe dwa dni.
Zjazd z przełęczy jest nieco dziurawy, niżej pojawia się asfalt, ale dziury nadal towarzyszą i dopiero za Petrosani zaczyna się dobra szosa. Rozglądam się za kubłami na śmieci, bo już mi się prawie z auta wysypują, a tu jakaś posucha. Robi się coraz ciemniej i widząc jedynie kosze na przystankach, decyduję się na takie rozwiązanie - cóż, kiedy od tego momentu kosze znikają. Niepotrzebnie pakuję się w boczną drogę na Santpetru, ale jakoś utrzymuję kierunek. Lekka obawa się budzi, bo nie widzę na drogowskazach żadnych znajomych nazw w rodzaju "Gura Zlata", ale wreszcie pojawia się informacja, że za szesnaście kilometrów wjadę w Parcul Natural Retezat. Ruch na szosie jest znikomy i wkrótce w zupełnych już ciemnościach dojeżdżam do zapory, skręcam w lewo i trafiam na... barierę w poprzek drogi...
Zostawiam zapalone reflektory, przy których próbuje się rozeznać w sytuacji. Wisi kartka z cennikiem: samochód 7 lei, osoba 5 lei. W tym momencie pojawia się postać schodząca od domostwa powyżej - to pan od szlabanu. Zaskakuje mnie, ze o tej porze spotykają mnie takie szykany, ale nie ma rady - trzeba zapłacić. Oczywiście, kwitka nie dostaję, bo "żona ma bloczek, zgłoś się, jak będziesz wracał". Aha, czyli kasa wędruje do kieszeni...
Droga jest wąska i dziurawa, ale o tej porze nie spotykam nikogo i wreszcie dojeżdżam na miejsce. Najpierw spotykam samochody na brzegu drogi, potem wjeżdżam na zupełnie zapchany parking. W tej sytuacji zawracam, zjeżdżam do pierwszego wolnego miejsca na poboczu i tu zakładam obóz. Jest zbyt późno na obiad, więc ścieląc samochód jedynie dogryzam żółty ser do piwka i około północy tutejszego czasu kładę się spać.
Mapka przejazdu