Pstrykam parę fotek, jakaś para daje mi też swój aparat, żebym im zrobił zdjęcie - błyska lampa, więc wodospad będzie bardzo ciemny, ale im się podoba - i ruszam w drogę.
Szosa w dół jest w bardzo dobrym stanie, problemy zaczynają się jak zwykle przy jeziorze Vidraru, gdzie droga jest tyleż kręta, co dziurawa. Zapada zmrok i zostawiając za sobą góry Fagaras, w ciemnościach dojeżdżam do Curtea de Arges, gdzie tankuję odrobinę taniej, bo po 4,46 za litr benzyny.
Obieram kierunek na Ramnicu Valcea, dalej na Baile Govora, odrobinę przy okazji błądząc, potem odcinek tak garbaty, że muszę zwalniać chwilami do dwudziestki, aż wreszcie kilkanaście kilometrów przed Horezu, łapię mój zjazd w prawo. Jest nawet drogowskaz: Barbatesti i po chwili przejeżdżam już przez wieś. Kończy się asfalt, dojeżdżam do skrzyżowania bez jakichkolwiek oznaczeń - trudno, trzeba zasięgnąć języka.
Siedzi dwóch facetów przed domem, więc pytam ich o dalszą drogę. Mam jechać prosto przez most i druga w prawo. Upewniam się, bo na mój gust trzeba by bardziej w lewo się kierować, ale panowie potwierdzają swoją wersję. Ruszam i już po stu metrach pnąca się coraz stromiej w górę droga staje się bardzo wąska i kamienista. O, nie! Wycofuję się, a już biegnie w moja stronę jeden z tych dwóch, żeby mnie wyprowadzić z błędu. Okazuje się, że mnie przeczucie nie myliło, należało jednak skręcić w lewo, tylko dla nich prosto oznaczało za główną drogą. Czyli w lewo. Fajnie - tylko jak ja mam po ciemku rozpoznać, która z szutrowych dróg jest bardziej główna?...
Pan proponuje, ze pojadą ze mną, żebym nie pobłądził. Uśmiecham się do niego szeroko - wcale mnie nie dziwi, że chcą mi pomóc, wracając potem na piechotę, w końcu jestem w Rumunii - jednak odrzucam propozycję, dziękując mu serdecznie. Dam sobie radę. Wprawdzie tracę tę pewność na widełkowym rozjeździe, gdzie na wyczucie wybieram prawy wariant, ale już po chwili widzę kobietę na drodze, więc się upewniam, czy dobrze jadę w kierunku monastyru Patrunsa. Pani potwierdza słuszność wyboru, po czym wszelkie ślady ludzkiej cywilizacji pozostają za mną. No, może poza samą drogą.
Kiedy dolina się lekko rozszerza i oddzielająca mnie od rzeki łąka zaprasza do siebie, zjeżdżam na nią, poziomując w miarę samochód. Tutaj stanie dzisiaj mój hotel, a ja przed snem, z piwkiem w ręku, studiuję mapki planowanej jutrzejszej trasy. Byłem już przed paru laty w górach Capatanii, ale od północy. Tym razem mam zamiar zapoznać się z leżącym na południu rejonem Buila-Vanturarita. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jutro przyjrzę się z bliska ich wapiennym turniom, a może przy okazji uda się również zwiedzić dwa monastyry...