Zostaję sam przy swoim śniadaniu i dopiero teraz zaczynam kalkulować. Jakby nie liczyć, czeka mnie wędrówka po zmroku – w żaden sposób się nie wyrobię przy świetle dziennym, zwłaszcza że z uwagi na poranny dojazd, wystartowałem w drogę później, niż powinienem. A i to zakładając, że nie opadnę w międzyczasie z sił. Co będzie, jeśli opadnę? Właściwie, nic więcej – i tak wędrówka po zmroku. Skąd Litwini wracają? Z Moldoveanu!
Połykając ostatnie kęsy, wrzucam już graty do plecaka, by nie tracić ani sekundy. Mocuję garb na grzbiecie, stawiając już pierwsze kroki po wygodnej na razie ścieżce – żeby wrócić z Moldoveanu, najpierw trzeba na niego wleźć.