Tekst do fotek zamieszczonych w tym i następnych odcinkach.
Nie zbaczając z głównej drogi, kierujemy się na Turdę. Planujemy zjeść śniadanie przed wjazdem do miasta, ale żadne miejsce nas jakoś nie kusi wystarczająco. Kiedy zatem wjeżdżamy na przedmieścia, nie ma wyboru – musimy znaleźć byle co. Zjeżdżamy w boczna drogę, rozglądając się na boki. Trochę się tu śmieci wala – może wjadę za ten wał ziemny, który wyrasta przed nami? Okazuje się jednak, że za tym wałem dopiero jest śmietnisko! Zatem lokujemy się pośród drobnych śmieci przed wałem – nawet za bardzo się nam nie przeszkadzają. Jedynie wylegujący się przy drodze pies pasterski – zapewne szukający chwili spokoju od stada owiec – wstaje z pobocza i podchodzi spokojnie w stronę pasterza. Z pasterzem dzieje się coś dziwnego – przez moment pojawia mu się druga głowa, by po chwili zlać się znowu z pierwszą. Przecieram oczy, a tu znowu pasterz ma dwie głowy. Jeszcze chwila i rozdwaja się zupełnie; teraz stoi ich już dwóch. Ach! To pasterze rozmnażają się przez podział! A proces zaczyna się od głowy… Teraz wiemy już, jak powstają pasterze. Wiemy też, jak powstają psy – powstają z pobocza drogi. Pozostaje kwestia, w jaki sposób powstają owce…
Po śniadaniu zajeżdżamy do Turdy. Parkujemy przy rondzie z fontanną, tuż przy głównym placu miasta. Z zawieszonych na latarniach kołchoźników dobiega muzyka, a my zaglądając na chwilkę do kościoła – barokowego i mało ciekawego dla nas – przemierzamy ścisłe centrum wolnym spacerem. Przy drugim końcu Placu Republiki na niewielkim wzniesieniu stoi cerkiew. Nie wygląda na zabytkową, ale postanawiamy zajrzeć do środka. Pokonujemy kilka rzędów stopni i zagłębiamy się w mroczne wnętrze. Widać, że to wszystko stosunkowo nowe, bądź niedawno odnowione, ale wywiera na nas miłe wrażenie.