Mają już 350 lat i początkowo liczyły 300 stopni. W późniejszym czasie przebudowano je i zmniejszono ich ilość. Służyły uczniom i nauczycielom podążającym do stojącej obok górnego kościoła szkoły, chroniąc ich przed niepogodą. Nam przydają się dokładnie w taki sam sposób, tyle tylko, że naszym celem jest Biserica din Deal - Kościół na Wzgórzu - ponoć najcenniejszy zabytek Sighisoary.
Sprzedający wejściówki pan wita nas pytaniem o narodowość.
- Polska? Dzień dobry - z wyraźnym akcentem, ale pozdrawia jednak w naszym języku. Wyszukuje broszurę w języku polskim, informując jednocześnie, że już dziś ośmioro naszych rodaków zwiedzało kościół oraz że wewnątrz zdjęć robić nie wolno. Wchodzimy i rozglądamy się. Najcenniejsza budowla miasta? Hmm... To chyba nie wyraża się w pięknym wystroju. Mam aparat w kieszeni, ale to, co widzimy, nie zachwyca nas do tego stopnia, bym się decydował na złamanie zakazu.
Przy opuszczaniu kościoła pan rzuca jeszcze dwa zwroty w języku polskim, więc rewanżuję mu się po rumuńsku. Widzę zdziwienie - od razu pyta, jak długo jesteśmy w Rumunii.
- Trzeci dzień - odpowiadam.
- To skąd zna pan rumuński?! - teraz już pełne zdumienie maluje się na jego twarzy.
Aaa... rozumiem, myślał, że tu mieszkamy. Najpierw żartuję, że tak naprawdę nie znam tego języka, potem wyjaśniam, że kraj zafascynował mnie już dawno do tego stopnia, że kupiłem kiedyś książkę, słowniki i zacząłem się uczyć. Początkowe zaskoczenie przechodzi błyskawicznie w dumę - jego kraj potrafi się aż tak podobać...
Żegnamy się serdecznie i zaglądamy jeszcze na cmentarz. Wygląda naprawdę uroczo, jednak ma ewidentną wadę - nie jest zadaszony, a my nie lubimy moknąć. Zanim wrócimy do samochodu, podchodzimy jeszcze do Baszty Powroźników - może roztacza się stąd jakiś ciekawy widok? Nic z tego - przy tej pogodzie nic się stąd nie roztacza.