Koło południa podchodzimy na Vf. Paltinu. Za nami zostaje przełęcz Saua Paltinului:
Na grani mocno się chmurzy. Czasem tak bywa po słonecznym przedpołudniu.
Wkrótce otwiera się widok na najpopularniejsze schronisko wysokogórskie w Rumunii - Cabana Balea Lac:
Chmury powoli się rozpierzchły więc widoczność nieco się poprawiła:
Niestety, ponieważ odsłonił się również widok na infrastrukturę turystyczną do której doprowadza najsłynniejsza, chociaż moim zdaniem zdecydowanie przereklamowana szosa Transfogaraska. O ile korzystaliśmy z niej wielokrotnie z racji możliwości szybkiego dotarcia w wysokie partie gór to jednak nigdy nie zdołałem dostrzec jej uroku.
Widok na drogę po przeciwnej, południowej stronie grani już tak nie razi.
W sumie ujęcie północnej strony też można inaczej skomponować...
Idziemy jednak dalej.
Na ostatni nocleg zejdziemy nad jezioro Capra:
Z Vf. Iezerul Caprei 2417 m. można dostrzec najwyższy szczyt Rumunii - Vf. Moldovenau 2544 m.
Tym razem gwałtowna ulewa poczekała na przygotowanie biwaku i posiłku.
Do zmroku pozostaje jeszcze dobre pół godziny ale miarowy szum deszczu na tropiku namiotu i resztki śliwowicy są lepsze niż bajka na dobranoc...
Rano niespiesznie schodzimy nad Lacul Balea Lac.
Na szosie przy parkingu o nieco jarmarcznym klimacie po dłuższej chwili łapiemy stopa - para sympatycznych Holendrów podróżująca autem z wypożyczalni bardzo chętnie zabiera nas na pokład swojego pojazdu i zwozi nas do drogi E68 u podnóża gór. Dalej ich trasa wiedzie inaczej niż nasze potrzeby więc pozostaje nam czekanie na następną okazję.
Po chwili zatrzymuje się elegancka para, plecaki umieszczamy tym razem w bagażniku. W samochodzie pięknie pachnie - a ponieważ nijak nie komponujemy się zapachowo z wnętrzem auta ani właścicielami pojazdu staramy się trzymać przy sobie ramiona aby zminimalizować ewentualne negatywne wrażenia zapachowe od nas pochodzące, co tu dużo tłumaczyć - po prostu trochę śmierdzimy...
Po rozmowie o naszej wycieczce i potrzebie powrotu do samochodu pozostawionego przy klasztorze Turnu Rosu kierowca po krótkiej konsultacji z żoną w Avrig skręca w drogę prowadzącą do miejscowości Turnu Rosu dokładając sobie nieco drogi, jak sądzę jechali do Sybina. Bardzo to nam jest na rękę i mimo, że ewidentnie nie oczekiwał zapłaty traktując podwózkę jako dobry uczynek rewanżuję się odpowiednim banknotem, niech takich uczynków czyni więcej...
Do klasztoru pozostają nam niespełna cztery kilometry podejścia wąską górską drogą.
Zakonnik wita nas serdecznie, zaprasza na posiłek i częstuje winem. Mimo, że do wieczora pozostaje jeszcze trochę czasu ale od razu zapowiada, że mamy zastać na nocleg i śniadanie. Nie protestujemy oczywiście.
Mnich gospodarz jest mocno zainteresowany skąd jesteśmy, jakie zawody wykonujemy, jak się nam podoba klasztor i ogólnie w Rumunii.
Rano żegnamy się i dostajemy jeszcze pamiątkowe obrazki.
Bardzo miło wspominamy zarówno opisaną wycieczkę górską jak pobyty w monastyrze Turnu Rosu.
Pozdrawiam Wojtek
Nie ważne czym lecz gdzie i z kim...