Dojeżdżamy do miasta Bacau, zauważamy, że jedzie za nami od dłuższego czasu Politia w Dacii Logan. Zatrzymujemy się w zatoczce przy bankomacie w centrum miasta, Politianci zatrzymują się za nami. Potrzebujemy gotówki (mówię żonie, żeby wzięła od razu więcej na mandat, choć nie jestem do końca świadomy przewinienia – w Polsce zawsze tak mam
). Mundurowy w wieku ok. 50 wychodzi z auta i podchodzi do nas, pyta czy mówimy po rosyjsku. Mówimy, że nie bardzo, ale trochę rozumiemy.
Konwersacja rosyjsko-angielska wygląda w skrócie mniej więcej tak:
- Zgubiliście się? Dokąd jedziecie?
- Cheile Bicazului
Tu zaczyna tłumaczyć nam drogę.
- Bardzo dziękujemy, ale znamy drogę, a właściwie nawigacja zna
- aaaa ok. To na pewno traficie. Skąd jedziecie?
- z wybrzeża, Costinesti
- aaaaa znam te rejony!. Spędzaliście tam Wasze wakacje?
- tak, ale sporo zwiedzamy też po drodze
- podobało Wam się? Odpoczęliście?
- ooo tak, w ogóle Rumunia bardzo nam się podoba. Piękny kraj, wspaniali ludzie, jesteśmy zachwyceni
- a to bardzo się cieszę. Nie byłem jeszcze w Polsce, ale planuję się tam wybrać, bo tez słyszałem dużo dobrego
- zapraszamy serdecznie (żona wchodzi do auta z nieco zdziwioną miną patrząc na nasze uśmiechy od ucha do ucha)
- życzę Wam powodzenia i bezpiecznego powrotu do domu – podaje mi rękę na pożegnanie i odchodzi do radiowozu.
Siedzę jeszcze przez chwilę z miną, która wygląda mniej więcej tak:
Do wąwozu Bicaz dojeżdżamy bardzo późnym popołudniem. Przejeżdżamy wąwóz tam i z powrotem zatrzymując się kilka razy, aby podziwiać ten cud natury. Niestety żadne zdjęcie nie odda piękna tego miejsca – przynajmniej zrobione moim sprzętem. Kilkusetmetrowe, niemalże pionowe ściany skalne, na dnie rzeczka Bicaz, która przez miliony lat wyrzeźbiła sobie drogę do miejsca w którym obecnie płynie. Wąwóz jest głęboki i wąski co potęguje wrażenie jakby skały wisiały na głową, jest przesmykiem łączącym Mołdawię z Siedmiogrodem, a kiedyś Rumunię z Królestwem Węgierskim.
handlarze też i tam znaleźli swoje miejsce
Moim zdaniem zdecydowanie warto odwiedzić to miejsce.
Zaczyna się powoli ściemniać, jedziemy więc do naszego miejsca noclegu – wioska Bradu, do której docieramy wzdłuż jeziora Bicaz. Niestety późna pora, dżdżysta pogoda uniemożliwiają nam podziwianie widoków.
Do pensjonatu Casa Ioana przy drodze nr 15 docieramy już po zmroku. Okazuje się, że jest to mały ale przytulny drewniano-kamienny domek z małą restauracją, w której akurat trwa jakieś rodzinne spotkanie z udziałem właścicieli. Logujemy się do przytulnych i czystych pokoi i uzgadniamy z młodziutką kelnerką – córką właścicieli, płynnie mówiącą po angielsku co zjemy na kolację (brak menu). Zupa gulaszowa, domowe frytki, filet z kurczaka, lub wieprzowina, do tego zimne piwo – ugh! Pycha! Za wszystko płacimy 195 Lei (ok 185 PLN). Gratis otrzymujemy po sporym kieliszku mocnej i pysznej palinki. Pytam czy to palinka typu home-made w odpowiedzi twierdzącej słyszę, że tatuś, który siedzi przy sąsiednim stoliku zajmuję się małoskalową produkcją. Pytam czy mogę kupić trochę, niestety nie mogą sprzedawać, mają tylko na własne potrzeby, ale dostajemy butelczynę 0,3 litra za darmo (którą notabene opróżniamy z bratem następnego wieczora)
Wykończeni idziemy spać umawiając się jeszcze na jutrzejszy poranny posiłek. Kelnerka uprzedza mnie, że jutro o tak wczesnej porze (8:00) na nogach będzie tylko kucharka i z nią ustalimy sobie co wsuniemy na śniadanie. Za 3 pokoje płacimy 54 EUR
pozdrawiam