Powiem szczerze, Bułgaria to nie miejsce, w którym chciałabym jeszcze raz wypoczywać.
Już sam wjazd z "Mostu Przyjaźni" pozostawia ponure wrażenie. Piachy, wertepy, przejazd przez Ruse.
Po jakimś czasie miła niespodzianka, bo zaczyna się autostrada i prowadzi do samej Warny.
W Warnie zjeżdżamy na drogę do Burgas. Znów niemiłe wrażenie - wielkie kartonowo- drewniane obozowisko Romów czy innych ludzi. Bose dzieci ciągnące jakieś wózki pełne śmieci, bałagan. Potem znów kawałek autostrady i droga do naszego celu - Kamchija.
Zagubiony w szczerym polu kompleks apartamentowców, otoczony wysokim płotem (siatką), za polami lasy, przy wjeździe szlaban i strażnicy.
Chodziło nam właśnie o to, by nie trafić na jakieś blokowiska, kurort z masą chińszczyzny i tłumami ludzi na plaży.
Pierwotnie zarezerwowałam noclegi w rumuńskim miasteczku 2Mai. Po wnikliwych poszukiwaniach informacji w internecie i ciężkiej pracy google tłumacza dowiedziałam się, że kamienne ściany to w rzeczywistości dykta oklejona imitacją kamienia, a w niej buszują myszki. O grzybie na ścianach nie wspomnę.
No więc padło na Bułgarię.
W pobliżu lasy chronione u ujścia Kamchiji z drugiej strony wysokie klify, więc turystów niewielu.
Resort cichy, z trzema basenami - głębokimi i dla dzieci, na terenie bar prowadzony przez Angielkę żądającą mówienia po angielsku (nawiasem mówiąc zapytałam jej grzecznie, czy się nie mylę, ale mam wrażenie, że w Bułgarii mówią po bułgarsku a nie w jej narodowym języku).
Tak czy inaczej w barze nie jedliśmy, więc nie mogę polecić ani odradzić.
Apartament wynajmowaliśmy od Billa - przemiłego Anglika, który na nasz przyjazd poczynił spore przygotowania i kupił jedzenia, picia, słodyczy, owoców, kawy, herbaty i alkoholu na pierwsze parę dni pobytu.
Pościel wymieniał kupując po prostu nową.
Do plaży trzeba było jechać parę dobrych minut, ale że parkowaliśmy niemal na piasku, nie było problemu- niczego nie musieliśmy nosić.
Po drodze mijaliśmy domki kempingowe - w większości jeszcze niewyremontowane, otoczone samochodami, śmietnikami, stoiskami z mydłem i powidłem.
Plaża piaszczysta, szeroka, pełna muszelek. Morze przejrzyste, spokojne, z piaszczystym dnem i setkami malutkich krabów i meduz (też malutkich i niejadowitych
).
Na obrzeżu plaży - śmietnik.
Tuż pod klifem rozkładali się licznie nudyści, więc musieliśmy porozmawiać z synem o naturyzmie i jego filozofii itp. Ten upewniwszy się, że my nie podzielamy ich zainteresowań, uspokoił się i nic go już (oprócz wody) nie interesowało.
Baseny koło apartamentu były podświetlane, więc można było pływać 16 godzin na dobę
.
Dwukrotnie pojechaliśmy do Warny, ale nie wstąpiliśmy do sławnego delfinarium.
Raz udaliśmy się do starego i pięknie położonego Nessebaru.
Tłumy, tłumy, tłumy.
Język polski wszechobecny.
Typowy kurort i raj dla lubiących knajpkowo, sklepikowe i nocne życie, czyli nie dla nas.
Ale miło było zawiesić oko na gęstej, drewnianej zabudowie, starożytnych ruinach i poczuć tętniące serce miasteczka.
Upał.
Ku przestrodze dodam, że jadąc do Nessebaru, mijaliśmy bloki - apartamentowce dla turystów - wieżowce, mrówkowce, z maleńkim basenikiem pośrodku podwórza. Ludzie mieszkający w nich, aby gdziekolwiek się dostać, brnęli w upale tuż przy zakorkowanej drodze na Burgas. Po drugiej stronie drogi budowy, zakłady.
Gdy przyjechaliśmy do domu, sprawdziłam na naszych portalach sprzedających okazyjne wyjazdy, czy proponują coś w Nessebarze i co widzę? Właśnie te bloki (skądinąd z zewnątrz ładne) i informacja, że kurort, że plaża 100m (w linii prostej, czyli przez inne budynki, płoty itp.), że basen.
Należy naprawdę dokładnie obejrzeć na mapach satelitarnych, czy piękne zdjęcia pokrywają się z rzeczywistością, bo można się naciąć i robić dobrą minę do złej gry, szczególnie jak przyjechało się autokarem lub przyleciało samolotem - nie mając odwrotu ani możliwości ucieczki
To właściwie wszystko, co mogę opowiedzieć o 10 dniach w Bułgarii.
Zakupy - na pamiątkę woda różana (ale taka jadalna), której można dodać do herbaty, deserów, kilka butelek dobrego wina, czubrica - mieszanka przypraw do zup i mięs, której aromatu nie da się odtworzyć w naszym klimacie, jakiś miecz piracki, statek z drewna i konfitura z płatków róży dla babci.
Powrotna droga przez Vama Veche, czyli wzdłuż wybrzeża.
Na granicy zatrzymywani Rumuni i inni, Polacy puszczani wolno.
I jeszcze jedno odkrycie - w 2Mai, gdzie pierwotnie zarezerwowałam noclegi znajduje się imponująca stocznia Daevoo. Mielibyśmy używanie na plaży
.