Dzień 2
Dziś już nie podróżujemy bez celu. Naszym celem jest Oradea. Wstajemy rano, jemy śniadanko i po 8 jesteśmy w drodze.
Kilka słów na temat trasy - jedziemy przez Barwinek, Słowację (Svidnik, Presov, Koszyce), Węgry (Miskolc, Debrecen). Trochę doskwiera nam brak autostrady przez większość trasy (jesteśmy stworzeniami autostradowymi, szczególnie na dojazdach i przy pokonywaniu dużych odległości, na miejscu lokalne drogi mają swój urok i często z nich korzystamy ale na dojazdach ich nie lubimy). Mimo to jedzie się dość sprawnie, nie tkwimy w żadnych korkach, nie gubimy się w miastach, im bardziej na południe tym słońce mocniej przypieka i tak po 14 czasu miejscowego meldujemy się w hotelu w Oradei. Termometr w samochodzie pokazuje ponad 30 stopni (a ja przed wyjazdem chciałam dokupić dodatkowe jeansy bo doszłam do wniosku, że tam chyba nie jest zbyt ciepło o tej porze roku).
Oradea początkowo była w naszych planach, potem została wykreślona, potem (pod wpływem relacji Kulki) wróciła do planu ale na początek a nie na koniec. Za to pod wpływem tej samej relacji wypadł solny płaskowyż i Iassy - czy to dobrze czy źle - nie wiem - staram się nie rozpamiętywać podjętych decyzji i nie gdybać.
Oradea to miasto secesji. Ponieważ secesję lubimy zdecydowaliśmy się pojechać. I...? Secesja w Oradei jest, jest równie piękna co zaniedbana. Zdarzają się pięknie miejsca, jak np. te:
Spora część jest w remoncie ale większość niestety się sypie tak, że żal było wyciągnąć aparat (potem odkryłam, że nieźle wychodzą w trybie monochromatycznym).
Po Oradei widać czasy dawnej świetności, to było kiedyś piękne miasto (i myślę, że kiedyś znów będzie).
Zwiedziwszy Oradeę mieliśmy bardzo stereotypowy obraz Rumunii - zobaczyliśmy w niej wszystkie minusy tego kraju (no może brak traktorów w mieście nam nie doskwierał). Miasto naszym zdaniem jest zaniedbane (chociaż trzeba przyznać, że powoli odzyskuje dawny blask) i nigdzie indziej nie zostaliśmy zaatakowani przez takie ilości żebraków - jakiś dzieciak dopadł nas w knajpie gdzie jedliśmy obiad, dwie nastolatki doczepiły się gdy siedzieliśmy w parku i poznawaliśmy urok lodów Betty Ice, na przystanku zaczepiła nas jakaś starsza pani.
Z Oradei wyjechaliśmy z mieszanymi uczuciami i z zaciekawieniem czekaliśmy na ciąg dalszy.
CDN.
PS1: Trochę o żebractwie bo wywiązała się dyskusja - żebracy są wszędzie - widziałam ich od Lwowa po Waszyngton - siedzą pod kościołami, na ulicach, w okolicach głównych zabytków. To co wkurzało mnie w żebrakach rumuńskich to daleko posunięta nachalność - autentycznie wkurzało mnie jak ktoś za mną łaził z wyciągniętą ręką albo zaglądał mi do talerza (na szczęście na takich szybko reagowali kelnerzy). Z podobnym poziomem nachalności spotkałam się tylko w Tunezji ale tam dzieciaki prawie zawsze coś za otrzymaną kasę robiły - pozowały do zdjęć, robiły nam zdjęcia, chciały sprzedać jakiś badziew itp. Ten minimalny przejaw aktywności powodował, że wkurzały mnie trochę mniej.
PS2: sorry za ostatnie zdjęcie - na fotosiku jest we właściwą stronę a tu uparcie się przekręca.