Dzień 10 Brasov - Sinaia - wulkany błotne - Brasov
To miał być zupełnie inny dzień. Początkowo w planie były tylko wulkany. Potem rzut oka na mapę i taka myśl - może by tak jeszcze o Harman i Prejmer zahaczyć - niby nie były w planie ale u Kulki takie fajne zdjęcia były, że w sumie czemu nie skoro po drodze. Z taką myślą schodzimy na śniadanie. Tutaj następuje kontakt z autochtonem czyli przemiłą i przesympatyczną właścicielką pensjonatu, która pyta się czy byliśmy w Sinaia i czy widzieliśmy zamek Peles. W Sinaia nie byliśmy i zamku nie widzieliśmy (tzn. ja byłam wirtualnie na cro.pl a mój m. był w przewodniku i jakoś tak nie natchnęło nas do odwiedzenia tego miejsca w realu ale woleliśmy się nie przyznawać) i w odpowiedzi usłyszeliśmy miłe ale stanowcze "YOU MUST GO THERE". Po czym Pani sprawdziła nam w necie godziny otwarcia, ceny biletów a nawet zadzwoniła na miejsce upewnić się czy aby na pewno nie jest dziś zamknięte. Po takim wstępie nie było innej opcji jak tylko pojechać. Ponieważ godzina była wczesna (jak na nas) uznaliśmy, że i Sinaia zobaczymy i wulkany i kościoły - luzik ze wszystkim sobie poradzimy
. Więc wsiadamy i jedziemy. Około 10 jesteśmy w Sinaia stajemy przed dylematem jaki bilet kupić: (i) 20 lei zwiedzanie parteru, (ii) 50 lei zwiedzanie parteru i piętra, (iii) 70 lei zwiedzanie całości. Decydujemy się na opcję nr 2. Jak na Rumunię trzeba przyznać, że wejście jest drogie ale potem doszliśmy do wniosku, że w zeszłym roku we Francji za wejście do byle g... płaciliśmy tyle samo albo lepiej a tu jednak pałac i to królewski więc w sumie raz się żyje (potem się tylko straszy
). W oczekiwaniu na naszą turę oglądamy z zewnątrz:
a to tylko przedsmak tego co czeka na nas w środku:
Ogólnie pałac w środku robi wrażenie - przede wszystkim piękne drewno. Trochę zamków w swoim nie za długim życiu widziałam (do tego wcale nie byłam taka chętna) ale to co zobaczyłam w Peles przyprawiło mnie o zawrót głowy. Moim zdaniem warto wyłożyć te 20 lei i zobaczyć co najmniej parter (tam są pomieszczenia o charakterze reprezentacyjnym), reszta (czyli piętra) to pomieszczenia bardziej prywatne - zobaczyć można ale to już raczej atrakcja dla koneserów.
Wychodzimy z pałacu, jest po 12 (a może nawet bliżej 13) i udajemy się tam gdzie był nasz pierwotny cel czyli wulkany błotne - Vulcani Noiorosi. Wybieramy nieco dłuższą ale lepiej wyglądającą na mapie drogę przez Ploiesti (tu trochę się zgubiliśmy). Droga nieco nudnawa - w końcu wyjechaliśmy z góry i jest zupełnie płasko - na prawo kukurydza, na lewo słoneczniki (albo odwrotnie). Jakość drogi całkiem przyzwoita, nie ma zakrętów (jakieś zalety płaskiego terenu) ale jednak wioska za wioską i te 160 km trochę się dłuży. Na miejscu jesteśmy pewnie około 16. W Paclele są dwa stanowiska wulkaniczne Paclele Mici (bardziej rozreklamowane a w googlach wystepuje jako Vulcani Noiorosi) i Paclele Mari zdecydowanie bardziej efektowne. Ulegamy reklamie i jedziemy do Paclele Mici. Parkujemy, płacimy jakieś drobne za wejście i oglądamy ... hmm, niby fajnie ale te wulkany jakieś takie małe (no spodziewałam się, że Teide ani Etna to to nie jest ale...) i jakoś tak słabo plują tym błotem:
Niby fajnie ale jakiś niedosyt jest więc stajemy przed dylematem czy jechać do Paclele Mari czy nie. Niby można by pojechać - Harman i Prejmer i tak trzeba będzie odpuścić bo się nie wyrobimy. Ale jeśli też szału nie będzie
Może lepiej wrócić do Brasova i pójść na dobrą kolację. A może pojechać.... A może wracać.... W końcu w myśl zasady, że lepiej żałować, że coś się zobaczyło niż żałować, że się nie zobaczyło postanawiamy jechać.
Droga wąska, dwa samochody ledwo się mijają ale na szczęście nie jest daleko (od rozjazdu chyba 2 km), parkujemy, płacimy 2 leje i idziemy. Idziemy... idziemy... idziemy... Widoki ładne:
Jest co raz bardziej pod górkę a my idziemy... i końca nie widać (poza końcem ułożonej z kamieni ścieżki). Ścieżka się kończy a my dalej idziemy tak bardziej "na dziko"W końcu osiągamy cel
; no i wreszcie mamy WOW. Tu teren jest dużo większy, ludzi zdecydowanie mniej, wulkany bardziej aktywne. Zdecydowanie polecamy - Paclele Mici można odpuścić ale Mare już absolutnie nie.
Łazimy dość długo, słońce co raz niżej. Trzeba wracać - pierwszy raz rumuńską drogą po zmroku (na szczęście drugiego nie było). Droga nr 10 jest wąska, kręta i często w remoncie - w dzień nie polecam, w nocy tym bardziej. 150 km jedziemy prawie 3h. Odkrywamy kolejną nadprzyrodzoną zdolność rumuńskich kierowców -wyprzedzanie kolumny samochodów pod górkę, na zakręcie w egipskich ciemnościach (chociaż w sumie czy jest jakaś różnica czy wyprzedzają tak w nocy czy w dzień).
CDN