Tytułem wstępu...
W ubiegłym roku Chorwację najechaliśmy po raz pierwszy. I jak miało się szybko okazać: nie po raz ostatni. W zasadzie klamka zapadła już w dniu wyjazdu z Primoštenu. Otwarte pozostawało jedynie pytanie, gdzie zawieje nas latem 2020 r.? W październiku zagadka się rozwiązała: pierwszy tydzień urlopu spędzimy w Tučepi, w drugim wracamy w to samo miejsce w Primoštenie. Nasza ubiegłoroczna gospodyni próbę przesłania zaliczki skwitowała krótko:
- A po co? Przecież was już znam!
Cudowny gest, jak się miało nieco później okazać... Zaliczka powędrowała natomiast w okolice Makarskiej. W ten sposób spokojnie mogliśmy już czekać na urlop 2020 r.
Do stycznia miałam już gotowy cały wakacyjny plan. Z Riwiery mieliśmy koniecznie pojechać do Mostaru (o Mostarze z Forum wiem już prawie wszystko
), zwiedzić Blagaj (oczywiście wraz z jaskinią i przeprawą łódką) oraz Medjugorie (otwarta pozostawała jedynie kwestia, czy wejdziemy pod górę, czy też nie). Do tego oczywiście rejsy na Brač i Hvar, wjazd na sv. Jure, Salona i twierdza Kliš (te dwie ostatnie pozycje po drodze na drugą kwaterę). Z Primoštenu (a precyzyjnie: z Šibenika) mieliśmy się natomiast wybrać na kolację do gościnnej konoby na wysepce Privić Luka oraz popłynąć na Kornaty. Do tego słońce, morze i totalna beztroska...
W marcu - wraz z nadejściem pandemii - dopadła mnie wizja wakacji w domu. Wizji tej towarzyszyły oznaki typowej, babskiej wrażliwości (no bo przecież nie histerii!
). Powyższe stany lękowe moja osobista oaza spokoju (mąż, żeby uniknąć niedomówień) skwitowała cytatem z klasyka:
- A tam, cicho być! Jak tylko będzie możliwość przejazdu przez granice - jedziemy!
Uspokoił mnie mniej więcej na miesiąc. Po upływie tego czasu zostałam codziennym, acz nienachalnym, gościem Forum, ze szczególnym uwzględnieniem "Rozmów o turystyce i nie tylko", ze szczególnym uwzględnieniem "COVID -19 a wakacje w CRO - konkrety!" (Janusz, padam w tym miejscu do stóp!
). Wątek "Koronawirus/COVID19/SARS-CoV-2/pandemia - a wakacje 2020" również był wciągający, jednak nie ukrywam, że kilku delikwentów w nim konsekwentnie pogłębiało moje stany lękowe
W czerwcu plan wakacji uległ pewnej modyfikacji: wykreśliliśmy wszystkie rejsy zatłoczonymi promami. Mostar i okolice wykreśliły się same. Nie był to jednak przyczynek do kolejnej dramy, bo przecież perspektywa totalnej laby na słońcu w towarzystwie złocistych trunków (które obiektywnie nie tylko nie powalają smakiem, ale i właściwości dezynfekcyjnych nie mają żadnych, za to TAM dziwnym trafem smakują wybornie) była cudowna i wyczekiwana...
W połowie lipca uznałam, że zasadniczo możemy zacząć się pakować: czasu mało, za miesiąc wyjazd! Kwatera w Tučepi czekała na nas od piątku 14 sierpnia. Wyjazd w cztery osoby: ślubne szczęście, Średnia, Najmłodsza i ja. Pierworodna dobrowolnie zgłosiła się na ochotnika do pozostania w domu i pielęgnowania naszych zwierzaków.
Na tydzień przed wyjazdem Średnia nieśmiało zagaiła:
- A tak właściwie, to my płacimy od osoby, czy od apartamentu???
Aha, zaczyna się! Okazało się, że Średnia uznała, że dwutygodniowa przerwa w jazdach na kursie znacząco przesunie termin egzaminu na prawo jazdy. Więc, gdyby to oczywiście nie był kłopot, to ona chętnie zostanie, bo "sami rodzice wicie-rozumicie...". Dwie do pilnowania menażerii to już tłum, więc szybki rzut oka na Pierworodną:
- Jedziesz???
- A możecie mi dać chwilę do namysłu?
Minutę później przekopywała szafę w poszukiwaniu strojów kąpielowych
Ślubny w tym czasie zmieniał załatwione już ubezpieczenie.
W poniedziałek na tzw. stertę wyjazdową trafiły hurtowe ilości balsamów i olejków. W środę zamierzałam na stos dorzucić spożywkę. We wtorek jednak okazało się, że sytuacja w pracy Ślubnego mocno się skomplikowała i wyjazd stanął pod ogromnym znakiem zapytania. Znaczy: jechać możemy, ale bez tzw. głowy rodziny. Wizja Chorwacji oddaliła się ekspresowo, niebezpiecznie natomiast na horyzoncie zamajaczył Bałtyk (o ile, oczywiście, znalazłyby się kwatery, co było równie realne jak ciepła woda w polskim akwenie). Taką trasę jestem jednak w stanie pokonać sama. Ale wakacje bez chłopa? No do kitu i tyle! Dramat, akt kolejny.
W środę późnym wieczorem sytuacja nieco się rozjaśniła: przypuszczalnie pojedziemy, ale z opcją pracy zdalnej. Panie, dzięki Ci i za to! Szybki zakup winiet i wreszcie w czwartek 13 sierpnia o godz. 19.00 mogłam ogłosić "RUSZAMY!"