Relacja nie będzie zbyt opisowa i dokładna z racji tego , że dużo nie zwiedzaliśmy, nie zobaczyliśmy mnóstwa nowych jeszcze niespotykanych rzeczy czy sytuacji jak to miało miejsce kiedyś jeszcze przed dzieckiem. Oczywiście nie chodzi mi o to, że z dzieckiem jest źle ale jest inaczej i trzeba się tego nauczyć. Nasza księżniczka ma 2 latka więc trochę była skazana na nas a trochę my na nią. I tak podróż nasza trwała prawie 17 godzin ( a mówiłem żonie nie jedziemy do Czarnogóry bo za długo
) ponieważ mała nie spała więc przystanki były częste. Na ok 13 w końcu dotarliśmy do Rogoźnicy, prowadzony swym wyczulonym węchem i zmysłem orientacji i GPS (Sygic nie posiada map Rogoznicy zresztą Google maps także) docieramy bez problemów pod dom. Przywitanie z Marijo (młody człowiek, świetnie mówiący po angielsku) pokazówka kwatery i interes przyklepany. Zastanawialiśmy się czy jechać w ciemno bo to cena inna, widzimy co bierzemy itd lecz ostatecznie zarezerwowaliśmy "apartaman" mejlowo i okazało się to strzałem w 10-tkę. Głównie chodziło o to byśmy mieli cel podróży ale zyskaliśmy także spokój ducha, że przyjeżdżamy i możemy się rozpakować a nie szukać, zyskaliśmy na cenie ponieważ zapłaciliśmy 30 eur za dwa pokoje, kuchnię, duży balkon no i łazienka. Po rozpakowaniu rower i ….
i tu zaczyna się nasze błogie odpoczywanie, dopasowane do trybu naszej małej księżniczki. Oznacza to rano plaże, sen, my kawka obiadek, plaża, kolacja, piwko na balkonie, sen i tak w kółko. Do plaży mieliśmy 2 minuty spacerkiem ale byliśmy tam tylko 2 razy ponieważ super sprawą było to, że zabraliśmy rowery co dało nam swobodę w poruszaniu się i zwiedzaniu wszystkiego na co była ochota tzn każdego zakątka Rogoźnicy przez co nasze ulubione plaże to do południa Marina a po południu plaża przy straży pożarnej. Znalazł się także czas na zwiedzanie i tak pierwszy poleciał Sibenik - masakra. Z uwagi na to że akurat przez kawał europy przechodził front, ale taki atmosferyczny składający się głównie z deszczu, to wpadliśmy właśnie w niego w Sibeniku, woda lała się ulicami jak strumienie w górach. Ale swoje przeszliśmy, sklep muzyczny został odnaleziony płyta CD zakupiona więc stwierdziliśmy - wracamy.
Następnie Trogir - tu już bez deszczu lecz w chmurach fajny klimat małego miasteczka jak dla mnie taki mały Asyż tylko że jest morze, statki, lotnisko i więcej luźnych turystów.
Zaliczyliśmy także Split - ale bez rewelacji. Duże miasto , trochę zabytków, mnóstwo turystów itd. Wszystko to piszę będąc w tych miejscach tylko 2-3 godzinki więc są to bardziej moje pierwsze odczucia.
Resztę innych dni wykorzystywaliśmy na wycieczki rowerowe i zabawę w wodzie. Zwiedzanie zakątków, włóczenie się itp. było idealnie ponieważ większość turystów wyjechała i zostali już tylko Ci "wrześniowicze".
Drogę powrotną postanowiliśmy rozłożyć na 2 dni z noclegiem w Budapeszcie (lubimy "zaliczać" stolice państw). Rezerwacja padła na hotel za 30 Eur, wraz ze śniadaniem i łóżeczkiem dla dziecka - i to było najlepsze
Ja mam 32 roki i pamiętam jak jeździłem na kolonie i w jakich ośrodkach się spało - tak teraz taki ośrodek nazywa się Budai Sport Hotel. Obsługa i śniadanie super ale hotel to trzeba po prostu zobaczyć, tam chyba nie było remontu od jakiś 30 lat no okna mogą mieć trochę więcej, drzwi od łazienki i ubikacji nie dało się zamknąć bo ktoś wyciągnął zamki zostawiając tylko klamki
Ale nie było źle wyspaliśmy się na ogromnym łóżku zjedliśmy pyszne śniadanie i pojechaliśmy zobaczyć Budapeszt. Do centrum nie mieliśmy daleko bo jakieś 8 km, po drodze znalazłem bankomat gdzie pobrałem całe 5000 tyś forintów
i zaczęło się szukanie miejsca parkingowego. Wybraliśmy przy wzgórzu zamkowym wrzuciłem 600 forintów (czytałem, że parkingi to koszt ok 300 FT) i dostałem bilet na całe 20 minut !!! i o co chodzi ??? Nikt nie rozmawia po angielsku nie mówiąc już o hiszpańskim więc udaję się do Słowaków w autobusie i pytam o co kaman ? Chłopaki śmiejąc się mówią co to 600 FT !? tu parking kosztuje 3 eur/h ale przecież to tylko 3 eur (cwaniaki
mam iść rozmienić papierowe forinty do "escalatora". W "escalatorze - winda na zamek" gość mnie wyśmiewa i mówi w niezrozumiałym języku żebym sobie poszedł gdzie indziej - ma mnie totalnie w d.... Wkurzony na maksa sytuacją, że nikt nie za bardzo może nam pomóż a papierkami nie da się zapłacić w bankomacie i nikt nie chce nam ich wymienić na garść monet postanawiam wsiąść z powrotem do auta i zrobić rundę po ulicach Budapesztu. Dojeżdżając do jakiegoś super hotelu przy moście łańcuchowym także pada nadzieja na parking ponieważ mamy rowery na dachu a parking jest podziemny więc się nie zmieścimy. Rozpinam kurtkę wchodzę jak swój i proszę o rozmienienie 3 tysiaków gość bez problemu daję mi całą garść drobniaków a obok hotelu znajduję miejsce parkingowe i płacę normalne kwoty. Tutaj wytłumaczenie dlaczego tam zapłaciłem 600 ft za 20 minut a tutaj mam około 2 h - bo tam był parking dla autobusów
pisało na bilecie 1 BUSSZ czy coś w tym podobnym węgiersku stylu. I był także niebieski znak NO MOTOR – więc domyślam się że chodziło może o to by nie parkować tu autami – nie wiem może.
Budapest jako stolica nie zabłysła w naszych sercach ale tłumaczę to także tym, że byliśmy za krótko, było zimno i wietrznie a dziecko chciało spać
Droga powrotna z Budapesztu przebiegła bez żadnych przeszkód i turbulencji - o 20-tej byliśmy w domu !
Podsumowując nasz wypad - było naprawdę warto z uwagi głównie na to, że nasza córa najbardziej na tym skorzystała ciesząc się ogromnie kamykami na plaży i ciepłą wodą. Cały wypad wraz z ubezpieczeniami auta i zdrowia wykosztował nas 4500 zł - więc ponownie mówię papa Bałtyku !!!