Janusz Bajcer napisał(a):Reset przeglądarki lub kompa ...
Albo wcisnąć jednocześnie Alt + Shift
Sytuacja opanowana
ODCINEK OSTATNI – PODRÓŻ DO DOMU ORAZ PODSUMOWANIEDobra kończymy relację, bo zbieram się do tego ostatniego odcinka i nie mogę się zebrać. Niestety tutaj nie będzie zdjęć, ponieważ byliśmy tak wyczerpani podróżą, że nie mieliśmy siły i głowy do tego, żeby fotografować. Opis też będzie dość długi, więc wszystkich cierpliwych zapraszam do lektury.
Wyjechaliśmy z campingu około godziny 9 rano w sobotę 10 września. Szczerze Wam powiem, że czułam się bardzo nieswojo. Inaczej niż podczas poprzednich wyjazdów. Zazwyczaj było tak, że po tych dniach spędzonych w Cro, już troszkę tęskniłam za domem. No, wiadomo, że smutek był, że się wakacje kończą, ale podczas tego ostatniego wyjazdu było mi tak smutno, że to już koniec wakacji, że podczas ostatnich spojrzeń na Jadran, łezki się pojawiły i bardzo bardzo nie chciałam wyjeżdżać. Było to tak, jakbym bardzo długo już miała Jadranu nie zobaczyć.
Po około dwóch godzinach jazdy zaczęły się pierwsze problemy. Jeszcze nie była to główna przyczyna przedłużenia naszego powrotu, ale 2 godziny straciliśmy. W pewnym momencie ekipa z drugiego busa wujka zauważyła, że z naszym kołem dzieje się coś złego, ponieważ coś z niego wystaje. Zjechaliśmy zatem na pierwszy spotkany parking i okazało się niestety, że kamień wbił się tak mocno w oponę, że ją uszkodził. Dobra, przecież mamy zapas! No, ale niestety życie bywa przewrotne. Przy próbie dopompowania zapasu coś tam się stało z wentylem i zaczęło uciekać bardzo szybko powietrze. Niestety nie dalibyśmy rady wrócić na tym zapasie do domu. Przecież ujechaliśmy zaledwie może 100-150 kilometrów. Poszliśmy zatem do obsługi stacji paliw, na której się zatrzymaliśmy. Któryś pan wezwał pomoc drogową. Mój mąż wziął oponę pod pachę i pojechał z panem z pomocy drogowej do najbliższego miasteczka gdzie miała znajdować się wulkanizacja. Okazało się, że trafili po drodze na korek, ponieważ był jakiś wypadek na autostradzie. I tak po około 2 lub chyba nawet 2,5 godziny pojawił się mąż na szczęście ze zrobionym kołem.
Ok, koło zrobione, możemy jechać dalej. Wtedy myśleliśmy, że limit pecha został wyczerpany. OOOO jak bardzo się myliliśmy. Po ujechaniu kolejnych może 100 km natrafiliśmy na ogromny korek. Nie do bramek na autostradzie, ale po prostu do zwykłej zwężki pasa. Chyba staliśmy w nim znów ze 2 godziny. Masakra. Zbliżał się wieczór, a my nawet nie wyjechaliśmy z Chorwacji.
Jak już udało nam się wyrwać z tego korka, to droga przez Słowenię minęła w miarę dobrze, tzn bez żadnych przygód. Lecz dopiero wszystko miało się zdarzyć. Po wjeździe do Austrii zaczynało już bardzo zmierzchać, w końcu była to już godzina 20. I teraz
UWAGA! Rozpoczyna się koszmar kolejnej nocy!Podczas całej jazdy do Chorwacji i z Chorwacji wujek jechał za nami, to my byliśmy prowadzący, ponieważ jechaliśmy 4 raz, wujek pierwszy. Aż nagle ekipa tamtego busa zobaczyła zjazd na parking, więc już nie dzwoniąc do nas, wujek nas szybko wyprzedził, więc my zorientowaliśmy się, że chcą zjechać na parking. Zaczęliśmy więc się ogarniać i zakładać cieplejsze ubrania (w końcu to wieczór), aż tu nagle nasze auto po prostu zgasło, no tak zwyczajnie zgasło! Ok co tu robić? Przecież stoimy na środku austriackiej autostrady. Przypominam, że wujek nas wyprzedził akurat w tym momencie, więc nie miał nas kto pociągnąć chociażby na ten najbliższy parking, do którego może mieliśmy ze 2 km. Stanęliśmy dodatkowo trochę pod górkę, więc cofnęliśmy się „na luza” do najbliższej maleńkiej zatoczki autostradowej. I oczywiście szybka burza mózgów co się mogło stać. Wyglądało to tak, jak gdyby samochód dostawał lewy prąd, ponieważ po wyjęciu kluczyków, wszystkie kontrolki nadal się świeciły.
No dobra, ale co tu robić? Szybki telefon do ekipy z drugiego busa. Mieli za zadanie dojechać do najbliższego zjazdu z autostrady i wrócić się tak, żeby mogli nas zaciągnąć na ten parking. Tak też zrobili. Zajęło to około 40 minut.
Dobra jesteśmy na parkingu. Chłopaki wydzwaniają do znajomych mechaników i proszą o rady. Sami się trochę znają na autach i jakieś tam narzędzia mają, więc może się uda. Instruowani przez telefon próbują swoich sił z maszyną. Niestety około godziny 23 opuszczają ręce i już wiemy, że tym autem do domu nie dojedziemy. Co tu robić?
Ktoś pewnie zapyta dlaczego nie dzwoniliśmy po assistance? Bo go nie mieliśmy! Tak właśnie, nie mieliśmy. Po prostu całkowicie o tym zapomnieliśmy. Nie pytajcie jak to zrobiliśmy, bo sami nie wiemy. Mieliśmy bardzo dużo na głowie przed wyjazdem i wszystko było robione w takim pośpiechu, że po prostu zapomnieliśmy.
Przypominam – w naszym busie jechało 8 osób (6 dorosłych i 2 moich dzieci), w busie wujka jechało 5 osób dorosłych (moi rodzice, wujek z ciocią i ich syn 17-to letni). Wszyscy jednogłośnie zdecydowali, że ja z dziećmi przesiadam się do busa wujka i zabieramy jeszcze mojego tatę, żeby był jako zmiennik kierowcy i tak wracamy do domu. Wyjeżdżamy może około 23.30. Na szczęście dzieci śpią i bez problemu o godzinie 7 rano po 22 godzinach jesteśmy w domu. Niestety nie wszyscy…
Reszta ekipy czeka na busa z Polski, który ich wszystkich pomieści i dodatkowo zabierze na lawecie naszą caravelkę. Są już bardzo głodni, ponieważ nie braliśmy jakiejś ogromnej ilości żarcia na drogę, a na parkingu nie ma sklepu. Na szczęście okazują się tutaj bardzo pomocni kierowcy tirów polskich odpoczywających na tym samym parkingu, którzy oddają część swojego jedzenia, oczywiście bez zapłaty. Dziękujemy! Busa z Polski prowadzi szwagier mojego męża – zawodowy kierowca tira, bierze ze sobą brata mojego męża jako zmiennika. Ok jadą! W Czechach mają problemy z viatollem, ale udaje się je pokonać. Około 12 w południe 11 września dojeżdżają do parkingu w Austrii gdzie cała ekipa na nich czeka.
Zdawałoby się, że tutaj powinien być happy and, jednak nic bardziej mylnego. Okazuje się początkowo, że wypożyczony bus z Polski jest zbyt zamulony by pociągnąć lawetę i już teraz 10 osób…
Masakra, próbują jakoś jechać. Jest bardzo ciężko, więc po ujechaniu może ze 20 kilometrów są zmuszeni się zatrzymać. Co robić?! Zaczynają grzebać pod maską busa z Polski i czyszczą jakieś przewody. Okazuje się, że to w miarę pomogło, auto zaczyna szybciej jechać i ciągnąć za sobą cały załadunek – jadą!
Oczywiście jakby problemów było mało, zatrzymuje ich austriacka policja. Mąż jakoś próbuje z nimi rozmawiać – trochę na migi, trochę po angielsku i udaje się, policjant ich puszcza wolno. Obyło się bez mandatu (w końcu to koledzy po fachu mojego męża, więc tym próbował się wybronić), a byłby porządny, bo okazało się, że trzeba było mieć jeszcze jakąś dodatkową winietę czy coś. Mąż sobie nawet zrobił z nimi fotkę telefonem, ale może nie będę jej tutaj dodawać, bo już raz pewien celebryta dodał fotkę z policjantami i niestety dla stróżów prawa nie skończyło się to zbyt dobrze.
Jadą dalej. Udało się dojechać w miarę dobrze przez Czechy. Na granicy się okazało, że nie mają gdzie zdać viatolla, musieli się znów gdzieś tam wracać. Koniec końców okazało się, że i tak nie zdali tego viatolla tak jak powinni. Trochę strachu było, czy mandat nie przyjdzie, ale do tej pory nic nie przyszło, więc może będzie ok.
Dobra w końcu wjeżdżają do Polski. Oczywiście i tutaj gładko nie idzie – trafiają na korek, w którym chyba spędzają z półtorej godziny, ale nie pytajcie mnie z jakiego powodu był ten korek, bo już nie pamiętam.
Udaje im się w końcu dojechać do domu – zmęczeni i mimo tego, że są już w domu to wkurzeni, że taka sytuacja miała miejsce. W drodze byli 41 godzin, do domu dojechali o 2 w nocy 12 września.
Jak widzicie droga do Chorwacji lub do domu może być ciężka. W każdym kraju przez który przejeżdżaliśmy, był jakiś problem, więc łatwo nie było.
A jeszcze kwestia tego, co się zepsuło w caravelce. Otóż Pan, który próbował przed wyjazdem do Cro naprawić klimę, nie spiął dokładnie jakiejś kosteczki z kablami. Ta kosteczka delikatnie się poruszała podczas jazdy i to spowodowało przecięcie jakiegoś kabelka i takim oto sposobem auto odmówiło posłuszeństwa.
Wtedy po całym zajściu, mąż stwierdził, żebym przez najbliższe 5 lat wybiła sobie Chorwację z głowy, ale teraz jak już emocje opadły, nie jest wykluczony wyjazd i w tym roku do Cro. Tak naprawdę to się okaże dopiero na wiosnę. Nic na razie nie rezerwuję, bo tak sobie myślę, że też chciałabym jakieś inne kraje zobaczyć – może Grecję, Włochy, Czarnogórę, Albanię, Bułgarię, Rumunię. No któryś z tych krajów może zwyciężyć w nadchodzących wakacyjnych planach.
Oczywiście Chorwacja w nadchodzących latach również będzie jeszcze przez nas eksplorowana, ale czy w roku 2017, to się okaże
Dziękuję wszystkim czytającym, oglądającym i wytrwałym do końca. Widzimy się w kolejnej mojej relacji, albo oczywiście w Waszych.
Dzięki, Pa