Na wieczór wróciliśmy do domu w nastrojach jak by to powiedzieć .....
Czuliśmy się tak jakbyśmy jutro rano musieli iść do dentysty.... albo jak w niedzielny wieczór kiedy dochodzi do Ciebie myśl, że jutro już poniedziałek i do roboty trzeba.
Pszczoły nam padły jeszcze w aucie, więc śpiące wnieśliśmy do łóżek a sami korzystając z okazji postanowiliśmy ogarnąć cały majdan i spakować kilka (fak!) walizek.
W głowie mętliły sie setki natrętnych myśli:
"Ale jak to tak ?! Już do domu ??! Kiedy to mineło ?! A jeszcze mieliśmy być tu i tam.... Ciekawe czy w domu mama podlewała kwiatki ?
"Kurcze pewnie nikt nie kosił trawnika... i znów gruszki do piaskownicy powpadały, ale bedzie bajzel na ogrodzie"
"Boże, przecież Majka w poniedziałek idzie pierwszy raz do przedszkola a ja nie mam tego i tamtego ? Ojej co to będzie ? "
"Cholera, dolewać tego oleju czy nie ? Jaki ja ostatnio lałem ? Syntetyk ? Półsyntetyk ?"
"Jejku, przecież mieliśmy być wczoraj na szczepieniu z Gabrysią... co teraz?! co teraz ?!??"
"Jechać prze Słowenie czy przez Włochy ? A jak będziemy długo jechać to gdzie bedziemy spać ? W Alpach?! Ja pie@#$..le musze poszukać kwatery w Austrii"
... i tak dalej... i tak dalej...
Mama pakowała manatki a ja znosiłem je na dół do auta...
... za każdym razem pociągając łyk czegoś przeciwbólowego...
... żona również się znieczulała....
Ja miałem "tabletki" w puszkach ona w butelce... porównując etykietki wychodziło na to, że miała trzykrotnie silniejsze leki dlatego ona rozpoczeła pierwsza ten dramatyczny dialog:
- Kochanie.... wiem że musimy pojutrze jechać ale nie możemy jeszcze zostać tak ze dwa dni ... do poniedziałku a we wtorek pojedziemy ?
- Wierz mi kochanie, że ja mógłbym tu zostać i tylko kurierem odesłać pszczoły do mamy ale w firmie urwą mi jaja jak nie bedę w poniedziałek w robocie, po za tym w weekend ma być załamanie pogody
(niezłe załamanie pogody... jak się później okazało temperatura spadła z 30 w ciągu dnia do 25 i było wiecej chmur.... załamanie... he, he ... my mieliśmy wieksze załamanie niż cała pogoda nad Chorwacją ! )
- Oj naprawdę nie możemy zostać chociaż do soboty ?
- Kochanie nie chcę wracać w niedziele bo będzimy stali w korkach, jak już to do poniedziałku...
- Proszę, proszę ! - zrobiła maślane oczy
- Nic nie obiecuję... zobaczymy jutro, zadzwonie do właścicielki i zapytam czy ma wolną kwaterę.
- Dobrze kochanie, licze na Ciebie ....
Połowe naszego dobytku spakowałem do auta, siedliśmy na tarasie już nieco znieczuleni.... muzyczka ze Stargo Miasta znów nam przygrywała.
Pod nami przed Studenakiem zawitali ostatni spacerujący nad wodą "śpiewający klienci":
- Hey.. sokoly heeee.. ejjj... soko...ly... ... ej ... ooooo mijajjjcieeee... goooor la-asy dolyyyy....
"Miło ku@#$@wa ! Polski "mam talent"
Spojrzeliśmy na siebie i parskneliśmy gromkim śmiechem a im bardziej się śmialiśy tym trudniej nam było sie powstrzymać, gdyby nie balustrada wypadłbym z tarasu.
Śmiech przerodził się w spazmatyczne drgawki, żona z bólu naciskała rękami na policzki żeby choć na chwilę przestać... jak to tylko zobaczyłem to padłem na kolana... nie wiedziełem czy lecieć do kibelka czy sikać tu na tarasie...
Żona, sama rycząc ze śmiechu, zakryła mi usta ręką a drugą pokazała na pokój z dziećmi....
...efekt był wprost przeciwny do zamierzonego : buhłem z podwóją siłą, ostatkiem sił łapiąc powietrze, oczy mi łzawiły, spazmatycznie skaczący brzuch zmuszał zawartość żołądka do wydostania się którymkolwiek otworem...
Jedną ręką złapałem za przyrodzenie a drugą zakryłem usta....
niestety zabrkło mi trzeciej ręki ...
Syfon z nosa zapaskudził pół tarasu...
... i w cale nie zrobiło nam się smutniej ... o nie !
i nie tylko nam....
Z dołu usłyszeliśmy głos jak z wielkiej tuby:
- A kto tam tak chrząka !
Ja nie mogłem nic powiedzieć bo ratowałem się przed uduszeniem za to żona w pełnym śmiechu wyśpiewała:
- Soookołłłłłłyyyyy !
Gość na dole też parsknął śmiechem a do kumpla zagadał:
- Te Marcin... to polacy na górze !
- U ha ha, E he he, U ha ha , E he he ....
... i tak dobre pięć minut