napisał(a) jedrula » 26.09.2013 23:22
Knajpkę znaleźliśmy chyba w samym środku starego miasta.
Żona spojrzała szybko na menu wystwione przed lokalem i wraz z Gabryśką siadła wygodnie w pierwszej ławce.
Ja zdążyłem tylko zerknąć na ceny, szybko przeliczyłem kuny na peeleny...
Spojrzałem jeszcze rozpaczliwym wzrokiem na małżonkę i w jedej chwili zrozumiałem że będę bankrutem... o szukaniu innej knajpy z tanim fast-foodem nie było mowy.
- Obiecałeś...
- Chciałem tylko powiedzeć, że tu jest drogo i że...
- Nie wymigasz się ! Zapytaj kelnerkę czy zapłacisz kartą albo szukaj bankomatu !
"W porządku" - myślę - "I tak wiem, że nie zamówisz kalmarów, langusty ani niczego co tu jest drogie jak cholera bo tego nie lubisz a na frytki i colę to mnie jeszcze stać"
Podeszła uśmiechnięta kelnerka z notesem w ręku i pokazując Majkę zwróciła uwagę, że tu nie można palić.
"Ki czort... przecież my nie palimy !"
- Je... aj anderstud... bat aj and maj huse-band dunnt smoke .. eny-thi-ng... " - wysabilizowała małżonka powoli ale stanowczo.
Ja, słysząc jak się męczy mało nie spadłem z ławki i nie parsknęłem śmiechem ale na głos dodałem tylko :
- Ok, Ja... ću ... ga uz..eti - co w wolnym tłumaczeniu miało znaczyć "Ja to zabiorę"
Tym razem kelnerka mało nie parskneła śmiechem słysząc że mąż też dyslektyk.
Wstałem i zabrałem Majce szklaną kolorową popielniczkę, którą przyniosła sobie z innego stolika.
Kelnerka widząc, że ma do czynienia z głąbami zapytała prosto z mostu:
- Polski?
Pokiwaliśmy oboje głową z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną japą.
- To co podać ?
Ostatnio edytowano 26.09.2013 23:39 przez
jedrula, łącznie edytowano 1 raz