Widze, że relacja traci zainteresowanie, czas dorzucić coś nowego
Odcinek 8 - Rejs na Symi
Sobota, 13 sierpnia - 9 dzień pobytu. Doczekaliśmy się wykupionego ponad tydzień temu rejsu. Bardzo lubię pływać, a po zeszłorocznym fish picniku na Krku spodziewałam się podobnych atrakcji. Nic z tego... w porcie czekał na nas ogromny, trzypiętrowy statek, wypełniony po brzegi ludźmi różnych nacji. Ledwo udało nam się znaleźć w miarę dobre miejsce do siedzenia, z dobrym widokiem. Rejs miał trwać dwie godziny. Wypłynęliśmy o 9.
Oddalające się Rodos i port Mandraki
Rejs mi się dłużył. PM wziął sobie książkę, a ja nie, bo byłam przekonana, że będzie fajnie jak na fish pikniku na Krku i nie będzie czasu na czytanie oraz że będę pstrykać fotki. Fotki owszem, pstrykałam, ale widoki jakoś mnie nie powalały (Chorwacja - Rodos: 2:0) i w końcu mi się znudziło.
W końcu zaczęliśmy się zbliżać do jakiejś cywilizacji
Okazało się, że schodzimy na brzeg zwiedzić klasztor Panormitis, na co mamy pół godziny, a potem kolejna godzina (!!!) rejsu do miasteczka Symi.
Do klasztoru była potworna kolejka, morze ludzi przewalało się tam i z powrotem. Zaczęłam się irytować. Nie cierpię tłumów! Kiedy będziemy się kąpać???
Zdjęć w kaplicy oczywiście nie można było robić, więc ludzie oczywiście je robili. My nie - jak nie można to nie można, pan stojący przy wejściu krzyczał" "no photos, no photos". Było mi głupio z powodu tych ludzi, którzy udawali, że nie umieją czytać zakazów i że nie słyszą...
Archanioł Michał - patron wyspy
Ruszamy dalej. Na statku nie ma już dobrych miejsc, więc schodzimy pod pokład i znów się nudzę przez godzinę, a PM czyta.... dlaczego nie wzięłam książki?!!!!
W końcu dopływamy.
Nasz statek
Zbiórka przy przewodniku i kolejne rozczarowanie: możemy iść się kąpać lub pochodzić z nim po mieście ( na jedno i drugie nie starczy nam czasu...) No nie!!!! Decydujemy się iść z przewodnikiem, w końcu za to zapłaciliśmy niemałe pieniądze. Potem będzie chwilka na zakupy i obiad. Zamierzam zjeść jakieś morskie potwory. Ruszamy więc na spacer po mieście, a przewodnik opowiada nam historię wyspy.
Wyspa Symi (Simi) - wyspa poławiaczy gąbek, swego czasu bardzo bogata dzięki temu, że budowano tam statki i połowie gąbek właśnie. Do połowu gąbek przysposabiało się chłopców od najmłodszych lat, musieli być na specjalnej diecie. Musieli być szczupli i wysocy, żeby dotrzeć do najgłębszych zakamarków. Na wyspie jest ponad 100 kościołów - Symijczycy ( zwłaszcza kobiety) dużo modlili się o pomyślne połowy i szczęśliwe powroty ( zwłaszcza, że na 10 chłopców 8 wracało żywych z połowów gąbek).
Dobrobyt skończył się... gdy zaczęto produkować sztuczne gąbki. Wyspa na nowo rozkwitła dzięki turystyce, jednak mieszkańcy w większości żyją tam tylko w sezonie letnim, na zimę większość przenosi się m.in. na Rodos lub na ląd. Na wyspie nie ma bieżącej wody. Wodę, artykuły spożywcze, przemysłowe, itp. dostarczają statki. A jeśli np. w zimie przez ponad 28 dni z powodu pogody dostawy nie mogą dotrzeć na wyspę, dostarcza je wojsko helikopterami (co reguluje specjalne prawo, jak np. w przypadku klęsk żywiołowych).
Zatrzymujemy się przy jednej tawernie, gdzie właściciel pokazuje nam zafoliowane potwory morskie i ryby z cenami. Wyglądają pysznie. Przewodnik zachęca nas, abyśmy w wolnej chwili przyszli na obiad właśnie tam
Potem udajemy się do portu i do stoiska z gąbkami, oczywiście również zaprzyjaźnionego z naszym przewodnikiem ( i nie tylko naszym
) Oczywiście zachęca nas, byśmy kupili właśnie tutaj, dostaniemy 10% zniżki na hasło - nazwa naszego biura podróży.
Dawny kostium nurków - poławiaczy gąbek
To ostatni punkt wycieczki z przewodnikiem, teraz mamy czas wolny. Do plaży jest daleko, więc nie zdążymy się wykąpać, a pogoda jest cudowna, woda przejrzysta, eh...
Idziemy więc na obiad. Po przejściu i zaglądnięciu do kilku tawern postanawiamy zjeść w tawernie polecanej przez przewodnika. Zestaw składający się z owoców morza, ryby - sola i frytek dla dwóch osób 35 euro. Strasznie drogo, ale co tam, jesteśmy na wakacjach. Do tego dwa piwa, woda mineralna i rachunek wynosi okrągłe 45 euro ( o matko...) Ale jedzenie pyszne, zwłaszcza sola, której nigdy nie jadłam i małe krewetki, które zjada się w całości ( ja odgryzałam im główki i ogonki).
Spotykamy jeszcze naszych znajomych z hotelu, którzy wykupili wycieczkę po bardziej okazyjnej cenie ( o czym wspominałam na początku tej relacji), tylko ni w ząb nie rozumieli przewodnika, więc w skrócie opowiadamy im historię wyspy i polecamy tawernę, w której jedliśmy. Wracając do statku kupujemy jeszcze zioła ( cudownie pachnące oregano) i gąbki na poleconym przez przewodnika stoisku ( a co, 10% zniżki kusi, niech żyje wszechobecny marketing
) i wracamy na statek.
Jesteśmy na statku 15 minut przed odpłynięciem i oczywiście nie ma już miejsc. Znajdujemy dwa miejsca pod huczącym silnikiem przy śmierdzącej toalecie. Super! Kolejne rozkoszne dwie godziny...
Żegnamy Symi
Ogólnie z wycieczki jestem średnio zadowolona. Drożyzna, tłumy, organizacja taka sobie... Miasteczko urokliwe, ale jestem zła, że nie poszliśmy na rejs małym statkiem, jakich było pełno było w porcie w Rodos. Wracamy do hotelu zmęczeni, idziemy na kolację i w barze czekamy na znajomych. Oni również zachwyceni nie byli. Wypijamy kilka drinków i idziemy spać.
CDN