Nie pamiętam już dziś zbyt wielu szczegółów ale wakacje 1990 miałem piękne.
Kopalnia w której pracował mój ojciec zorganizowała kolonię, dla dzieci pracowników, w Chorwacji. Właściwie wtedy była to jeszcze Jugosławia.
Nie wiedziałem zbyt wiele o tamtych stronach Europy. Jugosłowian znałem dotąd z ... widzenia, gdy jakieś trzy lata wcześniej nieduża grupa uczniów przyjechała do naszej szkoły na tzw. wymianę. Do dziś pamiętam ich uśmieszki, gdy na nas patrzyli - bawiły ich nasze jednakowe mundurki szkolne i, jak mi się wydawało, dość nieekskluzywne ubrania (wiecie jakie w latach 80-tych były problemy).
Wycieczka do Jugosławii była wyborna. Po drodze z Dolnego Śląska zatrzymaliśmy się w czeskim Brnie. To śmieszne, ale z tego pięknego hotelu zapamiętałem właściwie tylko... orzeszki solone. Uwielbiałem je a że w hotelowym sklepiku kosztowały zaledwie koronę i 20 halerzy kupiłem wtedy z 10 paczek na drogę.
Później Wiedeń, podziwiany z zapartym tchem i wjazd do Jugosławii. Każdy z nas miał przygotowane, o ile dobrze pamiętam, po 3 dolary na przejazd autostradą - kazano nam je przygotować jeszcze w Polsce.
Późnym wieczorem dojechaliśmy do hotelu w Rijece. Było ciemno a ja potwornie zmęczony podróżą, więc jak dotąd niewiele tej Chorwacji widziałem.
Rano, po śniadaniu opiekunowie ogłosili wyjazd do miasta ale zanim to się stało spostrzegłem, iż tak naprawdę to jesteśmy w jakichś... górach. Hotelik przypominał raczej pensjonat z Karpacza, położony przy polanie otoczonej lasem.
Nasz autobus jechał dość powoli drogą skręcona w serpentynę a my wszyscy z zapartym tchem podziwialiśmy widoki. Za którymś tam zakrętem ukazywało się daleko w dole morze, to znów jakieś wzgórza i lasy. Po jakimś czasie byliśmy już na dole i mijając wielki tor wyścigowy zmierzaliśmy ku Rijece.
Z finansami na tą wyprawę było dość nietypowo. Jako że w Jugosławii panowała wtedy ogromna inflacja miałem ze sobą wyłącznie kilkanaście dolarów, bo jak nas zapewniano, można było nimi płacić na targach. Miejscową walutę mieliśmy uzyskać ...handlując na bazarze.
Tak, tak, jak sie później okazało pierwszym codziennym punktem zjazdu do miasta była wizyta na targu. Każdy z nas miał ze sobą po kilkanaście, niektórzy kilkadziesiąt kremów Nivea, które górnikom przysługiwały wtedy do pielęgnacji skóry. Mój ojciec pozbierał je dla mnie od wszystkich kumpli z oddziału. Szybko schodziły też ręczniki kąpielowe. O ile dobrze pamiętam kremy schodziły po 5 tysięcy dinarów, ręczniki od 25 do 40 tysięcy w zależności od wielkości.
Swój asortyment sprzedałem na tyle szybko, że na targ chodziłem później już tylko na zakupy.
Zapamiętałem Rijekę jako piękne miasto. Niesamowicie położony i atrakcyjny gród przemierzyłem w szerz i wzdłuż. Szybko się bowiem okazało, że nasza kolonia jest tak naprawdę wyprawą handlową i większość zarówno starszej ode mnie młodzieży, jak i opiekunów zamiast wylegiwać się na kamienisto-skalnym wybrzeży Adriatyku woli działalność na targu.
Ja nie biegałem już z ręcznikami, podziwiałem za to niesamowicie położony, tuż nad plażą, stadion Armady Rijeka (dziś NK Rijeka), widziałem przejazd pociągu środkiem miasta (zatrzymywano ruch na ulicach), zwiedzałem piękne miasto.
Jak napisałem na początku, niewiele szczegółów pamiętam. Nie zapomnę jednak pewnego wieczoru gdy z pewną pięknooką koleżanka poszliśmy na spacer do lasu. Mijaliśmy po drodze jakieś tabliczki ostrzegawcze ale żadne z nas nie zwróciła na to uwagi. Do czasu aż schodząc w kierunku jakiejś polany niemal nie przejechał nas ... czołg! Siedzący w nim żołnierz energicznie wymachiwał do nas ręką krzycząc coś w stylu "pićku mater..." Uciekaliśmy w popłochu.
Bodajże rok później wybuchła wojna. nie mogłem uwierzyć, patrząc w telewizyjny ekran, że tak piękny kraj jest niszczony. Smutne to było tym bardziej, iż uważałem ten konflikt za bratobójczy i niepotrzebny. Bardzo mało jeszcze wtedy wiedziałem o Chorwatach i Serbach.