Dzień kolejny - Korcula, czyli płyniemy zobaczyć co nam tak pięknie błyska światełkami z naprzeciwka
Znowu z ciężkim sercem i ściśniętym żołądkiem wsiadam do Trabanta, któremu w miedzy czasie ugotował się zegar (ten duży, który nam pięknie godzinę i temperaturę pokazywał). Ano teraz też pokazywał, jakieś 50 stopni ciągle i na okrągło
Biedaczek, nie wytrzymał konfrontacji z chorwackim słońcem.
Tak na marginesie to ja też poległam w starciu: Aldona-Słońce, z wielką wygraną na korzyść słońca
Ale nie po to przyjechałam jak sardynka w puszcze po słońce żeby mu się poddać. Mleka, maślanki tudzież inne specyfiki "jako tao" postawiły mnie na nogi
Tak więc - kierunek Orebic. Zostawiamy samochód gdzieś w miasteczku (jakoś wówczas wszędzie go można było zostawić bo o płatnych parkingach mało kto myślał) i idziemy na przystać.
Kierunek Korcula - taksówka wodna.
I już wiem, że tutaj mi się na PEWNO spodoba.
Niespiesznie zanurzamy się w korczulańskie uliczki, małe, wąskie. Trochę głupio się czuję tak prawie zaglądając ludziom w talerze. Ale oni się zdaje nic sobie z tego nie robią.
Oglądamy kościoły, muzea, dom Marco Polo (tylko z zewnątrz
) - już wtedy czułam, że nie warto tam wchodzić
Czas jakby stanął w miejscu. Nikt nigdzie się nie spieszy, nie pogania. Sielanka.
Nagle natrafiamy na coś w rodzaju placu zabaw. I oczywiście kto?? Oczywiście ja
musiałam pokazać swoją dziecięcą duszę
Wślizgnęłam się na statek, Krzyś za mną i dumnie odśpiewaliśmy piosenkę z Pana Kleksa "Cała naprzód" bawiąc się przy tym wyśmienicie
Zjadamy lody, snujemy się jeszcze po cichych zakątkach i nieco większą taksówką wodną wracamy do Orebica
Popołudniu schodzimy na plażę, z której raczej nikt nie korzysta, a na pewno nie w celach rekreacyjnych. Piękna jest, ale to taka przystań rybacka, skądś tam wypływa słodka woda i jest zimna. Ale skałki i jaskinie są fajne. Niestety zabrakło mi odwagi żeby do tej jakimi wpłynąć.
Na owej plaży spotykamy....rekina
Na szczęście miniaturowych rozmiarów i niestety (a może stety) martwego.
Są też piękne rybki
I inne cuda niewidy
I widoczki
A wieczorem zagonili mnie do garów i zażyczyli sobie na kolację - czewapczycę. Moje pierwsze skojarzenia z owym czymś były....no niefajne, ale przynajmniej nie patrzyło na mnie i nie błagało o litość
A potem już tylko cieszenie oczy pięknem zachodu słońca
Tak na marginesie przedostatniego zdjęcia z widokiem na Iliję. Wmówili mi wtedy (i do dziś nie rozumiem jak mogłam im uwierzyć) że na Iliję się nie wchodzi, nie bo nie, bo niebezpiecznie, bo śmiałkowie kiepsko kończą. I tak sobie żyłam w tej świadomości niebezpiecznej góry póki na cro forum nie trafiłam. W tym roku zdobędę szczyt - na 1200%