No to jedziemy dalej...a w zasadzie wracamy do podroży
Na liczniku coraz więcej...a w zasadzie licznika już zabrakło
Wyprzedzamy....wyobrażacie sobie minę kierowcy owego auta
Wyprzedza go takie "coś"
Ten zegar skończył marnie w Chorwacji
Jak przeżyć na poł metrze kwadratowego? Hmmm...lekko nie było...ale co tam, trza twardym być nie miękkim
Nawet spać się da
Jeden z dłuższych przystanków miał miejsce już w Chorwacji. Dlaczego schowaliśmy się za jakimś tirem zielonego pojęcia nie ma...przecież nie wstydziliśmy się naszego fioletowego cuda techniki....chociaż nie, to już chyba było po sławnej wpadce na granicy....tak, to by tłumaczyło dlaczego zamiast na głównym parkingu schowaliśmy się za wielkiego tira
I debaty nad tym CO się popsuło jeszcze w Polsce i o tym co się jeszcze popsuć (nie daj Boże) może
Czas mija, kilometry mijają, zmęczeni jesteśmy okrutni...ale i szczęśliwi, przecież cel jest coraz bliżej
W 2004 roku większość drogi pokonywaliśmy Jadranką. Miało to oczywiście swoje niewątpliwe plusy. Sporo czasu traciliśmy niestety na poszukiwania stacji gdzie dostępny był gaz (zdołaliśmy nawet pogubić się w Mariborze
).
Ale uważam, że jak na pierwszy raz warto było. W kolejnych latach już nie miałam (na własne życzenie) możliwości zobaczenia tak wiele wybrzeża.
Krzysztof uparty jest jak mało kto, nie dał się zmienić za kółkiem. A ja wzięłam sobie za zadanie pilnowanie go żeby nie zasnął.
Kilometr za kilometrem ucieka, a końca podroży nie widać. Powoli zapada noc.
Coraz częściej dostajemy sms i telefony od znajomych z Borje, czekają na nas, martwią się, wg nich powinniśmy już dawno dojechać....tak, ale oni nigdy nie podróżowali trabantem i nie szukali stacji z gazem
Gdzieś w drodze....noc.....Krzyś postanawia się przewietrzyć. Stajemy, Krzyś wysiada, nawet nie zdążyliśmy się z tyłu wygrzebać jak wsiadł spowrotem...co jest...na dworze było bardziej gorąco niż w trabim
Nie możliwe? A jednak
Jedziemy. Granica z Bośnią, machnięcie ręką przez celnika, i dalej w drogę. Kiedy będzie w końcu zjazd na Półwysep. Gdybym wówczas znała Shreka pewnie często bym go cytowała:
Daleko jeszcze?W końcu jest. Skręcamy w prawo, jesteśmy już prawie na miejscu. Prawie robi jednak ogromną różnicę.
Coraz częstsze telefony.
Jest ciemno niesamowicie. Zaczynam wątpić czy oby na pewno jedziemy właściwie. 60 km a ciągnie się jak 260 przynajmniej. W końcu skręcamy w drogę do Borje. Zaraz....gdzie jest morze pytam się? Ciemność, widzę ciemność. Morza nie widać, drogi nie widać, za to co rusz coś przelatuje przed samochodem... a może już mi się wydaje, jakiś mroczki czy coś.
Oczy Krzysia coraz mniejsze. Da radę, wierzę w niego, da radę, musi.
Jesteśmy na miejscu...tak nam się zdaje
Nasi znajomi są, czekają, znaczy się dotarliśmy we właściwe miejsce. Morza nadal nie widzę, ale w chwili obecnej nic mnie to nie obchodzi. Opuszczam Trabiego z Ogromną przyjemnością i bez grosza smutku
Jacek prowadzi nas do naszego lokum, bungalowa znajdującego się nieco poniżej domu właściwego. Na wszelki wypadek pytam Jacka gdzie jest morze, jeśli w ogóle jest. Wskazuje w kierunku czarnej dziury. Ok, muszę mu uwierzyć na słowo. Nic nie widać, nic nie słychać. Prawie jak robociki kładziemy się spać. na nic poza snem nie mamy już siły. Bagaże wypakuje się jutro, dziś muszą jeszcze pocisnąć się w Trabim
Witaj Chorwacjo, witaj Adriatyku....gdziekolwiek jesteś.