Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj! [Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
No to pogoda może nie do plażowania, ale za to wyśmienita do zwiedzania i wędrówek . Prawie jak w Polsce tylko, że widoki trochę inne . Osobiście lubię taką mieszankę, bo jest czas i na zwiedzanie i na opalanie .
Jak mi się nie zmniejszy nawał roboty w firmie to .... dokończę na wiosnę. Miało byc pracowicie - o tym wiedzialam od dawna. Ale żeby aż taaaaak.. No, zresztą jak mam pisać jak inne fejowe relacje są do czytania na forum??
domowa robota logo jest dostepne gdzieś tu na forum (w dokumencie worda) - dopisałam nick, wydrukowałam, zapakowałam w koszulkę biurową, obcięłam, zszyłam (z użyciem zszywacza biurowego) i przykleiłam taśmą klejącą wewnątrz autka, aby się nie brudziło.
Przed sezonem możecie liczyć na znacznie bardziej profesjonalne oznakowania samochodów - naklejki każdej maści Moja to raczej...wyjście awaryjne
Interseal - kwestia naklejek pewnie już dawno wyjaśniona.
A ja wracam do relacji (cud jakiś!).
30 SIERPNIA (ŚRODA) - dzień bez zdjęć
Dzień zaczyna się słonecznie. Z nieukrywaną wdzięcznością przyjmujemy propozycję babci, że zabiera Kacperka na poranną wędrówkę nad morze. My mamy czas na śniadanko, po którym ja decyduję się na samotne pływanie. Udało mi się dojść do plaży zanim spadły pierwsze krople deszczu. Stwierdziłam, że szkoda moich nóg, bym wracał pod tę cholerną górę bez kąpieli, więc choć na kilka minut zanurzyłam się w wodzie. Wychodziłam z morza nie zwracając uwagi na to, że tak samo mokro jest poza falami. Przynajmniej nie jest mi potrzebny prysznic! No i mogliśmy zapomnieć o rodzinnym plażowaniu. Niestety nie mogliśmy zapomnieć o naszej spacerującej dwójce, która nie była przygotowana na taką aurę. Dziadek też na rybach, ale o niego się nie martwiliśmy. CO TU ROBIĆ? Szybka decyzja: Mariusz wsiada w auto i penetruje znane nam miejsca spacerowiczów, a ja drogą lądową (czasami bardzo wodną) ubrana w klapki, kostium kąpielowy i sztormiak (i niech mi ktoś spróbuje wmówić, że taki strój się w Cro nie przyda). TAKIEJ MAKARSKIEJ TO JA W ŻYCIU NIE WIDZIAŁAM! Kaskady wody lejące się na promenadę i do morza (pochodzące z wyżej położonych ulic, skwerów i domowych rynien). Brudna, paskudna woda spływająca wprost do Jadranu...litości!!!!
Najgorzej, że przeszłam promenadę aż do zatoki a babci i reszty nie widziałam. Na szczęście trafiłam na dziadka, który zaopatrzony także w sztormiak przyłączył się do poszukiwań. Wyznaczamy miejsce spotkań: stacyjka kolejki na zielonym skwerku. Mija kolejny kwadrans. Deszcz nie daje za wygraną ... ja powoli padam na pysk i czuję, jak japonki niemiłosiernie poobdzierały mi skórę na stopach. buuuu...!
Na szczęście na skwerku spotykamy nasze zguby. Babcia rozsądnie schowała się z małym do ... banku! Teraz wisi u babci na rękach i czeka na mnie. Wtulił się z całej siły w szyję. Dobrze, że Mariusz też już przyjechał. Wsiadamy do busa i wjeżdżamy na górę. Mały ma chyba dość atrakcji, bo ukojenie znajduje dopiero tam, gdzie już nie powinien
Po południu wypogodziło się. Ale w ciągu tych godzina poważnie zastanawiamy się czy jest sens w ogóle jechać pod Dubrownik do kolejnego apartamentu. Co prawda spora zaliczka wpłacona, ale jeśli tak ma być co dzień - to nawet ja daję za wygraną.
W nawiązaniu do otrzymanego SMS'a od Plumka ("ŚRODA TO DOBRY TERMIN NA ODWIEDZINY W NASZEJ WIOSCE:-) CZEKAMY!"), wsiadamy w autko i całą piątką jedziemy. Nerwy związane z decyzjami pogodowo-wyjazdowymi sprawiły, że nie wzięliśmy aparatu. Ale Ania na bank będzie miała. Na trasie widzimy szyld Zivogosce...ale jeszcze nie Blato! Marian, przecież mówię NIE SKRĘCAJ! Kolejne Zivogosce, i jeszcze jedno... No, w końcu BLATO!
Jedziemy przez gaj oliwny. Pytamy i Villę Djenka. Kierują nas w lewo - no to jedziemy. Widzimy Suzę. Mocno zabiegana, bo Plumka nie ma (jest w Drasnicach). Wieje mocny wiatr i Kacper nie chce siedzieć nad morzem. Babcia musi go zabrać na spacer, abyśmy my mogli chwilę porozmawiać i wypić piwko. W wodzie po raz pierwszy widzę ogórka. Obrzydliwy, ale i fascynujący na swój sposób. Chłopaki piją piwko, a ja zaopatrzona w migdały idę jeszcze dalej na południe: górą klifów. Pod nimi na plaży opalają się naturyści. Dzikie okolice. Przypominają zeszłoroczny Pisak, choć tu klify są mniej skalne (dużo gliny i kamieni, a nie lite skały).
Babcia nawołuje, bo Kacper ma dość wiatru ... musimy wracać. Qrka, tak to jest z dwulatkiem. Żegnamy się króciutko (bo Suza i tak jest zajęta kolejnymi Gośćmi). Zapowiadamy, że być może znowu się pojawimy.
Po kolacji znowu schodzimy do Zatoki. Co wieczorny spacer ... i czas spać. Mały ma chyba dość atrakcji jak na jeden dzień, bo pada jak mops!
Pracowity mam dziś dzień: kolejny odcinek. Tym razem z fotkami!
31 SIERPNIA (CZWARTEK)
Dziadkowie zostali w Makarskiej z Kacprem, a my pojechaliśmy we dwoje do Splitu i Salony.
SPLIT. Udało nam się zaparkować na nabrzeżu. Bliziutko Rivy. Spacerujemy, fotografujemy. Zdecydowaliśmy się założyć galerię grafik ze Splitu. Zawiśnie obok tej z Wenecji. Kupujemy 3 rysunki.
Wyprawa szybka, bo chcemy zobaczyć jeszcze Salonę, a nie mając kontaktu z dziadkami, nie jesteśmy w 100% pewni, czy z małym wszystko OK. Podobnie jak rok temu zrobił się w Cro "mamuniowy". O ambitnym planie odstawienia małego od cintanka ... mogę zapomnieć. Jedziemy szukając trasy do Salony. Trzeba przyznać, że jest bardzo dobrze oznakowana (brązowe tablice + tablice reklamowe + atrapy starych kolumn). Robi się coraz cieplej. Prognozy chyba się nie mylą (zapowiedzi upałów ponad 30 stopni), bo na niebie nie ma chmur! Zaskakują kontrasty. Taki widok rozpościera się sprzed wejścia głównego do Salony:
SALONA ... przeróżne opinie na forum. Ja powiem, że warto pojechać. Trzeba się nachodzić, w słoneczny dzień człowiek męczy się w dwójnasób. Pewnie, że Efez prezentuje się o niebo lepiej i dostojniej, ale to w końcu ludzie zniszczyli budowle doprowadzając do tego stanu. Można uruchomić wyobraźnię i ... zobaczyć potęgę Salony.
Na początek Manastirine miejsce pochówku między innymi pierwszych chrześcijan zabitych za propagowanie w Salonie nowej wiary.
Uwagę przykuwają zachowane detale na sarkofagach:
Zacienione Tusculum. Tu na pewno odetchniemy wracając z wycieczki. Teraz wędrujemy do Amfiteatru mijając po kolei Termy:
Być może uda na się zajrzeć do Theatrum (ale to zależy od tego jak daleko mamy jeszcze do Amfiteatru).
W Amfiteatrze spotykamy wycieczkę Polaków ze Śląska. Wypowiadane wciąż przekleństwa oraz fakt, że sprytna Pani przewodniczka przyprowadziła ich tutaj dzikim wejściem bez kupowania biletów (zwiedzają tylko Amfiteatr i wracają) budzą we mnie mieszane uczucia (podobnie, jak aktualny teraz wątek o sześciu złodziejach Polakach w Cro. A takie wchodzenie na dziko to też kradzież. Przynajmniej w moim kodeksie.) .
Sam Amfiteatr musiał być imponujący. Niewiele z niego zostało. I na pewno lepiej widać go z góry. Ja stąpam ostrożnie po rozgrzanych blokach, więc mój punkt widzenia jest taki:
Kolejny przykład kontrastów:
Wracamy. Żar się z nieba leje (no w końcu po to tu między innymi przyjechaliśmy). Tusculum daje ukojenie od słońca
Wracamy do Makarskiej. Po drodze zatrzymujemy się w Omiskim Studenacu na zakupy. Kupujemy po raz kolejny rybki na grilla i pozostałe żywieniowe niezbędniki
A jeszcze za Zatoką przy Pisaku. Tam spędziliśmy 2 tygodnie wczasów rok temu. To trzeba przyznać, że lokalizacja SUPER!!!
W domu cisza i spokój. Kacper śpi. Nie brakowało mu rodziców. Uff...
Po obiedzie poszliśmy zażyć kąpieli w Jadranie. Mariusz a i owszem wszedł do wody.
Ale Kacper początkowo nie wykazywał najmniejszego zainteresowania. To wszystko przez duże fale. Potem się przekonuje.
Po zimnej kąpieli najlepiej u taty w ramionach:
Daliśmy odpocząć dziadkom i po południu wybraliśmy się na rodzinną wyprawę ze smyczkiem - byliśmy na dłuuuugaśnym spacerze.
Prawie że widokówkowa Makarska:
Odkryłam gdzie jest to muzeum malakologiczne. Musimy tam koniecznie pójść! Sam zakon jako miejsce też cudowny: cisza i ... moje ulubione popołudniowe słońce. RAJ NA ZIEMI!
Kacprowi też się spodobało!
Wracamy na promenadę. Siadam na plaży i rozkoszuję się widokiem zachodzącego słońca.
Tymczasem moi chłopcy:
Wracam do pokazu w wykonaniu Słońca.
Zrobiło się ciemno. Czas na wędrówkę na kolację. Tylko jak się wdrapać na tę górę. Zaczynam się cieszyć, że już niedługo zamieszkamy gdzie indziej (płasko, przy samej plaży). Tak, tak ... no bo skoro pogoda wróciła, to ... jednak pojedziemy pod ten Dubrownik!
Początek roku szkolnego... a nie - czekają do poniedziałku. No, tak czy inaczej ten problem nas nie dotyczy. My nareszcie czujemy ciepełko (a czasami nawet żar) chorwackiego słoneczka.
Po śniadaniu plażujemy, plażujemy, plażujemy.
Pławimy się tuż przy brzegu.
Podglądamy współplażujących.
Bacznie obserwujemy tych latających za motorówkami.
I tak błogo minął nam czas do obiadu (ugotowanego przez teścia). Po obiedzie mały padł (tzn. uderzył w popołudniową drzemeczkę), a my wykorzystaliśmy ten moment, aby pojechać nad wodospady Gubavica. Po wjechaniu w góry, gdy jadra znika nam z oczu mamy wrażenie, że jesteśmy w zupełnie innym kraju. Z uśmiechem na ustach wspominaliśmy zeszłoroczną pomyłkę, gdy zamiast jechać od Splitu jadranką trafiliśmy na te gorskie serpentyny. Zamiast po kilku minutach jazdy musieliśmy czekać długaśne godziny jazdy na widok morza. Za to wrażenie, jakie na nas zrobiło. Hmmm... niezapomniane. Góry, góry i nagle w kolejnym przełomie widzisz lazurową zatokę skąpaną w słońcu. Tak, na to warto było czekać. I jechać 26,5 godziny!!!
Ale wracajmy do 2006 roku (choć za 3 tygodnie zacznie się pisanie relacji AD 2007).
Dojazd do wodospadów bardzo słabo oznakowany. Ale tubylców można spokojnie pytać - skierują, gdzie trzeba. Ku naszemu zadowoleniu stwierdziliśmy, że po drodze jest mnóstwo gospodarstw z ofertami win i rakiji. Trzeba będzie się zaPET'ować Widoczki z gór:
Gdy udało nam się w końcu trafić na parking przy wodospadach Gubavica, zaskoczył nas łomot, który usłyszeliśmy zaraz po opuszczeniu auta. Aż ciarki przechodziły na myśl o tym, co możemy zobaczyć.
Widać niestety niewiele. A po fotografiach aż trudno uwierzyć, że mniejszy wodospad ma wysokość 7 metrów.
Większy, to ściana wody sięgająca 48 metrów. Ile ma dziesięciopiętrowiec? W granicach 30, o ile dobrze kojarzę. Czyli tu mamy ponad 15 pięter.
Wracając zatrzymujemy się w pobliżu ładnie wyglądającego domku z ofertą trunków. Kobieta siedząca przed domem biegnąc do nas krzyczy "Moment, gazda. Moment ". No i za moment podszedł do nas Gazda i zaprosił do swojej piwniczki. Degustacja (tylko w moim wykonaniu, bo ktoś musi prowadzić autko). Prosek, gruskovac, rakija - nie dziękuję (chyba bym umarła). Więc kupujemy butlę czerwonego, prosek dla teściowej i gruskovac. Nasze odkrycie. Patrzymy na drukowane na butelkach daty (tych oryginalnych napojów)08.1999. No to trochę ten pecik musiał poczekać na swoją kolej. Wszystkie bakterie już chyba padły.
Wracamy do domku. Mały nadal śpi.
Po siedemnastej wędrujemy na ostatni spacer po Makarskiej.
Najpierw wędrujemy do Muzeum Malakologicznego. Skamieniałe muszle, małże i koralowce przyciągają mnie jak magnez. Ach, jaka szkoda, że nie wolno fotografować. Kacper czuje się doskonale w przyklasztornym ogrodzie. Biega po trawie i
... nagle BĘC! Jeden, jedyny kamień leżący na trawie kaleczy boleśnie policzek malca. Płacz, krew. Dobrze, że oko nie draśnięte. Spotykamy w zatoce babcię, która na widok rany prawie mdleje. Przesada, ale nic na to nie poradzimy. Słyszymy, jak to fatalnie opiekujemy się własnym potomkiem i ... opuszczamy subtelnie jęczącą babcię.
Miasteczko, jakby specjalnie odświętnie oświetlone i przybrane obłoczkami.
Pojawiła się nowa para na deptaku w Zatoce ...
Na 19.tą jesteśmy umówieni z"wiławianki", więc idziemy w kierunku miejsca spotkania. Poznajemy ich bez trudu. Śmiejemy się z zapoznawania: Aneta, Aneta, Mariusz, Mariusz ... Nataszka i Kacper. Malcy wędrują na brzeg na naukę plucia. A my siedzimy i gawędzimy o tym, co i kogo widzieliśmy, gdzie kolejny tydzień wakacji, czy warto pojawić się na najbliższym zlocie w Syrenkowie (przypominam, że to zaległa relacja, a najbliższy VII Scyzorykowy Zlot odbywa się w okolicach Kielc ... Hielcowa).
Idziemy razem do Zatoki. Udało nam się, bo wracająca do apartamentu babci zabrała Kacpra ze sobą. Już ciemno, a my nie spakowani na jutrzejszy wyjazd. Szkoda, że dopiero dziś poznaliśmy miejsce, gdzie można zjeść pyszne mini-calzone.
Zza pleców gapiów patrzymy na tancerkę z ogniami. Trzeba przyznać, że robi wrażenie.
Ajć...już tak późno. Musimy znikać.
W domu czeka na nas wk…(pip) teść (ryba całkiem zimna) i rakija - prezent od gospodarzy. Od nas dostali album o Polsce.
Jutro rano żegnamy apartament na wysokościach z kloacznym odorkiem. Jedziemy na południe, będziemy mieszkać nad samym morzem. I mam nadzieję, odorek nie pociągnie się za nami do kolejnej łazienki
Wieczorne pakowanie poszło szybko. Rano ostatni prysznic w niesympatycznie pachnącej łazience, śniadanko. Chłopaki pakują busa, babcia z Kapusiem a ja zacieram ślady naszej obecności w apartamencie. A że nie ma dywanów, więc wszystkie kurze i śmieci trzeba solidnie zamieść i wyrzucić - nie da się ich ukryć pod persem.
Przed 9.tą już wszyscy na pokładzie poczciwej T4. Chwilka dla naszego auta: co by nie mówić, to wyjazd busem z przedziałem bagażowym ma OOOLLLBRZYYYYMI plus: torby i wszelkei bagaże po prostu się tam ostawia i co najwyżej zabezpiecza przed zniszczeniem (np. wędki przed złamaniem). I na tym plusy się kończą
Wracamy do wyprawy. Od pierwszych kilometrów walczę o to, by zahaczyć o Wodospady Kravica (Kir tak cudnie o nich pisał, pokazał. Zresztą nie jako jedyny). Nie walczę o Mostar i Medjugorie, ale wodospady MUSZĄ być! Walka jak z wiatrakami. Argumenty różnych maści, byleby nie jechać. W końcu używam sprawdzonego sposobu obrażonej primadonny, która miała zwiedzać, a nie mieszkać w apartamencie i chodzić na plażę. Uff... Udaje się. Już nawet dziki kraj jak BiH mogą przeżyć. Więc z mapą w ręku sterujemy teściem za kierownicą. Potem biorę znalezione na forum opisy dokładnego dojazdu. Przejazd wsią Studenci ciągnie się bez końca. Co rusz wyglądamy ostatniego domu i sklepu. Przy kolejnym spożywczaku po prostu stajemy i idę spytać o drogę. Ku naszemu zaskoczeniu jesteśmy już bliziutko, a do wodospadów kieruje duża tablica z ich widokiem. Skręcamy i dojeżdżamy do parkingu. Ale do wody daleko, więc nie chcemy zostawiać tu na pustkowiu auta. Zjeżdżamy w dół ... niezbyt pewni, jaki zjazd i warunki nas czekają. Parkujemy na polanie tuż nad wodospadami. Ja... wpadam w zachwyt. Chyba nawet zeszłoroczne Plitvice tak mnie nie cieszyły, co te maluchy w Bośni.
Ku mojemu zaskoczeniu teść podziela moje uznanie i nalega, aby fotografować go niemal przy każdej strużce wody. Moja cierpliwość ma granice. Tym bardziej, że w tym czasie nasz Smyk nurkuje w lodowato zimnej wodzie i musimy go całkowicie roznegliżować. Ja brodzę w wodzie po kolana i nie mam pewności czy po tym spacerze nie złamie mnie lumbago.
Po jakimś czasie przy wodospadach pojawia się ekipa wojsk pokojowych (po rozmowach oceniamy: Węgrzy i Niemcy). No i fotografowanie wodospadów bez załącznika w postaci mundurowca staje się niemożliwe. ONI SĄ PO PROSTU WSZĘDZIE!!!
Więc wracamy na polankowy parking, zjadamy II śniadanko i wsiadamy z powrotem do auta. W samochodzie nie milkną achy i ochy na temat wodospadów. Ja się z nimi kiedyś wykończę - myślę w duchu i korzystając z drzemki Kacpra spoglądam łapczywie przez okno.
Po drodze mijamy Dolinę Neretvy. Wypatruję Neretviańskiego Oka by Atoja. Uwagę przykuwają Badeńskie Jeziora i to ...
Pamiętacie?
Przejazd przez granice nie sprawił żadnego problemu, nigdzie staliśmy dłużej niż 5 minut. Ale sprawdzano nam zieloną kartę!!! (to pytanie pojawia się co rusz na forum)
Mijamy Trsteno, Orasac. Ja przestaję się dziwić Zetce, że wciąż tu przyjeżdża. Moje uczucia do południowej Dalmacji przybierają na sile.
Zaton Veliki, Mali i ... Sticovica. Parkujemy. Pukamy, ale dom zamknięty. Po chwili przybiega sąsiadka i witając z uśmiechem wręcza klucze i wyjaśnia, że Mario (właściciel apartamentu) przyjedzie potem.
Taaakkk... to jest to , co tygrysy lubią najbardziej. Apartament zlokalizowany w starym malutkim domku. Strome schody, nie budzą zachwytu (z ulicy do werandy i poniżej na plażę), ale poza tym jest naprawdę OK. Teściowie dostają sypialnię z widokiem na morze, my bierzemy chłodny, zacieniony pokój. Sprytny patent Mario pozwala nam na spanie na wielkim łożu - wstawił pomiędzy 2 łóżka łóżko polowe, tworząc tym samym wielką sypialnianą powierzchnię. Babcia z Kacprem pobiegli na plażę. Mariusz i teść również - ale pływać, a nie brodzić. A ja spokojnie rozpakowuję majdan. Zwiedzam apartament. Doskonale wyposażona kuchnia. Nie zabraknie talerzy, miseczek, sztućców, szkła - jest wszystko i to w nadmiarze. Zapas świeczek, ścierek, zapałek, serwetek. Łazienka czysta i schludna. Tu też kosmetyki, ręczniki, apteczka z wyposażeniem, i najważniejsze: ANI GRAMA ODORKU Z KANALIZACJI!!!
Kawa, ciasteczko Kras, gruskovac z kostką lodu ... Panie i Panowie ... tak wygląda raj! Z rozkoszą rozsiadam się na werandzie. Już wiem, że to będzie naprawdę udany tydzień! Na werandę zaglądają radosne promienie słońca. Ja z lubością oglądam stare grafiki i obrazy zawieszone na ścianach apartamentu. Łaaaadne... W wiklinowym koszu na werandzie znajduję olbrzymi wybór informacji turystycznych: ulotki, mapy, plany, przewodniki. Super!
Po południu i ja wybieram się na plażę. Nieduża, niemal cały dzień nasłoneczniona. Po stronie naszego apartamentu skały. Po lewej stronie więcej wodorostów i wybetonowane nabrzeże. Woda - marzenie. Cieplutka. Opływamy wystające kamienie. Z dala od kąpieliska roi się od jeżowców.
(to zasłonięte roletami okno i biały daszek z lewej strony zdjęcia to nasz apartament).
Wieczorem przyjeżdża Mario. Wielki, postawny i sympatyczny Chorwat. Na moje szczęście doskonale mówi po angielsku, więc w tym języku rozmawiamy. Stwierdza, że nas Polaków i Chorwatów łączą 3 rzeczy: kochamy pić, śpiewać i Jana Pawła II. Pytamy czy dużo Polaków gości w jego apartamencie. Odpowiedź pada szybko: Nie, bo Wy jesteście leniwi. Ja mam w styczniu zarezerwowany dom na cały sezon. A Wy piszecie w marcu i w maju i się obrażacie, jak odpowiadam, że już mam wszystko zajęte.
Potem kolacja, spojrzenia z werandy na zachodzące słońce. Jutro mamy zamiar zdobyć Dubrownik. Czekam na tę wycieczkę od 14 miesięcy! Dobranoc.