Hejka!
To bedzie moja pierwsza relacja na forum z podróży po Turcji i Grecji (21 sierpnia - 11 września 2010) . Proszę o wyrozumiałość ,bo z polskiego z wypracowań z reguły otrzymywałem pały
Więc do dzieła!
Dzień pierwszy i drugi (21-22.08.2010)
1800 km
Skoczów - Stambuł
Godzina 14:00 ostre pakowanie i reisenfieber na maxa,standart czyli jakieś ciuchy,jedzenie na drogę,ubezpieczenia ,cash ,karty kredytowe.
Zapas napojów w sumie dwie zgrzewki mineralnej gazowanej,zgrzewka coli,50 różnych browarków 8 buteleczek 0,7 gorzkiej żołądkowej na niestrawność (zalecenie lekarza) ,4 kartony marlborasów na dotlenienie płuc.
Sprawdzenie ciśnienia w oponach,tankowanie do pełna i wreszcie nadeszła GODZINA ZERO czyli 17-nasta ,licznik wyzerowany,start ze Skoczowa przez Cieszyn!Dojazd przez czechy do granicy słowackiej to tragedia,remonty dróg między Cieszynem a Trzyńcem co chwilę mijanki,zwężenia i korki.Po przybyciu na granicę słowacką zakup winietki miesięcznej za 9,90 eurasów i w drogę.Pojechaliśmy przez Martin i Zvolen bo wg mapy wyglądało że bedzie szybko i sprawnie,ale niestety to był błąd , trzeba było jechać autostradą na Bratysławę i później na Budapeszt,w sumie przez słowację zeszło nam 4,5 godziny i na przejście w Sahy dotarliśmy o 21:30 (matric brak) . Jedziemy do Budapesztu i gdzieś po 50 km na stacji Shell zakup winiety 4-dniowej za 8 eurasów( dają taki paragon z kasy z wydrukowanym numerem rejestracyjnym).Godzina 22:30 zatrzymujemy sie na siusiu i kawę gdzieś przed Budapesztem i delektujemy się widokiem Budapesztu nocą.
O godzinie 24:20 dotarliśmy na granicę węgiersko/serbską Roszke/Horgosz trochę się obawialiśmy kolejki po przeczytaniu Waszych relacji , ale luźno ,kolejka na 10 samochodów na liczniku 537 km.Droga przez węgry to rozkosz.No i jesteśmy w Serbii droga spoko, opłaty na bramkach 3,50 2,50 i 7,50 , stacja paliw przed Niszem tankujemy do pełna 54 litry 6476,90 dinarów (płacimy kartą). o godzinie 7:30 meldujemy sie na granicy serbsko/bułgarskiej , zaraz za granicą na stacji shell kupujemy winietkę 7 dniową za całe 6 eurasów w Bułgarii drogi raz dobre raz złe tankujemy bak do pełna 27 litrów.
W sumie ceny oleju napędowego do granicy z Turcją umiarkowane około 4,50 zyli za litr, w Turcji to za to lekki szok , około 6,50 zyli za litr ,ale byliśmy na to przygotowani.Najdłużej staliśmy na granicy bułgarsko -tureckiej Kapitan Andarewo/Edrine ,bieganie za wizami, wbicie samochodu do paszportu,jeszcze miałem pecha bo przedemną ustawiła się pani pilot z polskiego autobusu wysypała turkowi bilon i kłótnia 20 minut , bo on bilonu nie bierze ,stoję za nią i krew mnie zalewa ,prawie 20 godzin za kółkiem a ta łamanym tureckim coś tam nawija,uparta jak osioł ale w końcu uznała że turek nie da za wygraną i wyciągneła banknoty.
Uff.
Po wjeździe do Turcji wymiana 2 stówek eurasów na liry ,za 100 eurasów dostałem 187 lirów, troche mnie gość wyrzeźbił bo w Stambule dawali później nawet 194 za 100, zakup karty KGS na pierwszej bramce przy wjeżdzie na autostradę.Dałem gościowi w okienku 50 lirów i mówie mu że karte za thirty lira , a mondzioł daje mi karte i reszty nie daje ani żadnego paragonu i zonk! Pytam go łamaną angielszczyzną czy se leci w .. czy co ,i w końcu po chwili daje mi paragon na którym pisze 5 +45lirów, zmęczenie robi swoje, olewam to , przynajmniej jestem pewien że mi wystarczy na wszystkie autostrady w Turcji( w sumie ta karta to uprzyjemnia jazdę, nie tworzą się korki)
w sumie po 23 godzinach docieramy do Stambułu jest godzina 17-ta czas przesunięty o godzinę( chyba do przodu). No i zaczyna się dla mnie prawdziwy Hardcore , wszyscy trąbią wokół ,czerwone przestrzego co drugi,ludzie włażą na jezdnie kiedy chcą ,automapa głupieje,pot sie leje.Ale w końcu jakoś docieramy do dzielnicy Sultanahmed
Oczywiście za namową Iwonki(żony) która zażyczyła sobie aby dowieźć ją pod same drzwi hotelu którego będziemy dopiero szukać skręciłem do centrum w wąską uliczkę i zaczeło się ,uliczka wąska ,zakorkowana a tu na skrzyżowaniu autobus sręca w moją stronę,jestem pewien że nas rozjedzie,wycofac nie da rady , z tyłu trąbią,ciśnienie podskoczyło chyba na 200 oczy jak karp na wigilię,jedynie wypada sie modlić,ale w końcu przyszedł jakiś porządkowy i po 30 minutach udaje się nam wyjść z tej opresji!ah co za ulga, szybka decyzja samochód zostawiamy na parkingu przy Kenedy Cadesi i idziemy szukać kwaterki na piechotkę! Wyczerpany na maxa dreptam za Iwonką w kierunku hotelików, i zaczyna się jęczenie ,ten za drogi ,ten nie ładny a ten taki owaki ,i znowu nerwy na wodzy do granic wytrzymałości ,mówie dobra idź sama poszukaj a ja ide na piwko ,jak co znajdziesz to daj znać ( dla mnie może być nawet piwnica albo ławka w parku!Ale u Iwonki z językami obcymi krucho i pozostała moja łamana angielszczyzna (a litle english) . W końcu około 19-tej kwaterujemy się w Sindbad Youth Hostel , to taki hotelik młodzieżowy (lekka kaszanka) ale wybraliśmy go z uwagi na (we can smoke) Pan dał nam pokój na poddaszu z własnym tarasikiem na którym jak się rano okazało leżały setki petów,ale co tam najważniejsze jest kojo królewskie na które padamy ze zmęczenia i zasypiamy!
To tyle na razie , muezin wyje tera chyba że koniec ramadanu na dzisiaj(piszę w tej chwili z Goreme) wkleję jeszcze parę fotek dzisiaj i idziemy spać bo jutro czeka nas 800 km do Olympos Beach a wyjeżdżamy wcześnie rano.
Papa!
cdn nastąpi prawdopodobnie za dwa dni jak niebędzie kłopotów z netem w Olympos!