31 lipca (piątek): Trogir, którego nie było i wieczorna Rogoźnica
Po dłuuugim czasie spędzonym w korku w potwornym upale dojeżdżamy wreszcie do Trogiru. Parkujemy w dzielnicy willowej, na północ od starówki. Jest tu dużo domów z tabliczkami: apartmani, więc mamy nadzieję, że coś się znajdzie.
Chorwaci, podobnie jak na Braču, są bardzo uczynni. Chwytają za telefony - dzwonią do sąsiadów, rodziny, bo sami niestety nie mają nic wolnego... Sąsiedzi podobnie. Miło gawędzimy, ale zdajemy sobie sprawę, że czas leci, jest coraz późniejsze popołudnie, a my ciągle jesteśmy bezdomni.
W którymś domu w końcu się udaje. Tzn. może być wolne dzisiaj od 19:00 Niestety cena nas zabija - 70 euro za noc; gospodarz schodzi do 60, ale dla nas to i tak astronomiczna kwota. Na Braču płaciliśmy trochę powyżej połowy tej sumy...
Zresztą mam coraz mniejszą ochotę na Trogir, jak sobie pomyślę o tłumach, korkach i spalinach wokół starego miasta. Trogir to nasze przekleństwo Robiliśmy do niego już dwa podejścia, to jest trzecie i niestety, tym razem też się nie uda...
Zniechęceni długimi poszukiwaniami lokum na miarę naszego portfela, ruszamy dalej.
Zawsze chciałam zwiedzić Trogir (kiedyś się uda! ), ale też też od dłuższego czasu planowaliśmy zobaczyć Rogoźnicę. Może przynajmniej na to mamy szanse
Wyjeżdżamy z zatłoczonego Trogiru i czujemy ulgę. Po 16 dniach spędzonych na wyspie, zderzenie z cywilizacją jest szokiem Rogoźnica to lepszy wybór - tłumaczymy sobie, że na pewno będzie spokojnie Przecież chodzi nam przede wszystkim o wypoczynek.
Pierwsze wrażenie po wjeździe do Rogoźnicy - opanowana przez Polaków Wszędzie polskie rejestracje, słychać polską mowę... Od tego też się odzwyczailiśmy
Poszukiwania kwatery idą nam tak sobie (Nie zawsze można mieć takie szczęście, jakie sprzyjało nam na Braču.) Znajdujemy fajną miejscówkę za 40 euro, ale tylko na jedną noc, więc odpada. Po jakimś czasie los się do nas uśmiecha - nie jest to wprawdzie apartament, ale pokój z łazienką i balkonem. Jesteśmy tak zmęczeni i głodni, że decydujemy się, nie dokonując dokładnych oględzin, co, jak się okaże, było błędem...
Cieszy nas fakt, że na parterze mamy pizzerię, więc możemy od razu coś zjeść. (Na razie nas to cieszy ) Odświeżamy się w za małej łazience (ale co tam, to mają być tylko 3 noce ) i ruszamy poznawać miasteczko
Rogoźnica robi na nas dobre wrażenie, jest gdzie pochodzić wieczorami.
Mostem, groblą, docieramy na wyspę, czyli do centrum gastronomiczo-rozrywkowego.
Jeśli się komuś nie chce chodzić, może pojechać:
Akwaria z morskimi żyjątkami:
Centrum Rogoźnicy:
Na zdjęciach tego nie widać, ale turystów jest mnóstwo. Nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, trochę zdziczeliśmy na Braču
Uciekamy w bardziej odludne uliczki:
Schody prowadzą nas do XVII-wiecznego kościoła Wniebowzięcia NMP.
Polski akcent :
Ze wzgórza, na którym wybudowano świątynię, rozpościera się piękny widok:
m.in. na jachty w Marinie Frapa - jednej z największych (i najdroższych!) chorwackich przystani:
starą część Rogoźnicy:
i na more:
Słońce zachodzi:
a my spacerujemy klimatycznymi uliczkami:
Nie ma widoku na pełne morze, ale ono gdzieś tam jest - za półwyspami i wysepką :
Do tej pory nie widzieliśmy plaż Dziwne... Okaże się, że są w innej części miasteczka.
Trafiamy oczywiście do punktu z ofertą fishpicników. Miła pani zachęca nas do popłynięcia do latarni morskiej (na małej wyspie) i do miejscowości Kanica. Patrząc na cenę (tylko 150 kun od osoby), grzech nie skorzystać! (Na Braču za fishpicnic płaciliśmy 250 kun ) Zamawiamy więc całodzienną wycieczkę na pojutrze...
Od razu powiem, że niestety na nią nie popłyniemy i tego będziemy najbardziej żałować w związku z wcześniejszym, niż pierwotnie planowaliśmy, wyjazdem z Rogoźnicy...
Bo mieliśmy tu być jeszcze całe dwa dni. Niestety, nadchodząca noc sprawi, że zwiniemy się jutro wcześnie rano. Więcej w tym odcinku nie zdradzę, żeby Was trochę potrzymać w niepewności
Powiem tylko, że opuścimy Rogoźnicę i Jadran, ale nie Chorwację...
Ale póki co, jeszcze jesteśmy w tym miłym miasteczku, które jednak nie powaliło nas na kolana i spacerujemy...
Gdybyśmy znali przyszłość i wiedzieli, że jutro nas już tu nie będzie, może bardziej przyłożylibyśmy się do tego "zwiedzania"
Zmęczenie robi swoje, więc jeszcze parę pstryków różnych zakamarków:
zespołu szykującego się do występu:
kolejnego - już po występie :
i zmykamy na kwaterę, która jeszcze parę godzin temu wydawała nam się całkiem przyzwoita...