Odcinek ostatni - Szybenik
I tu nastąpi pewien problem. No, bo to ostatni przecież odcinek, a bycie ostatnim do czegoś zobowiązuje, a tymczasem nic nie wskazuje na to, że będą jakieś fajerwerki
No bo dzień jak dzień. Słonce grzeje (co jak co - ale przez te trzy tygodnie nie mieliśmy ani jednej chwili z choćby przelotnym deszczykiem, a chmury, a raczej chmurki to może z dwa razy się pojawiły). ...do tematu, do tematu ... ... słońce grzeje (hm, to już było), jest godzina 10ta, a my wybieramy się na kolejną wycieczkę - tym razem do Szybenika. Z Trogiru do Szybenika jest ponad 50 km, automatyczna"kobieta" (a raczej automatyczny Mistrz Yoda) mówi nam jak mamy jechać, więc grzecznie go słuchamy (w końcu Mistrza Jedi trzeba słuchać - bo wiadomo, co było z takim jednym, co nie słuchał - rękę mu ucięło, nogę też, a na końcu czarny chełm musiał założyć i tak dziwnie zaczął mówić ) No nie - znowu odbiegam od tematu!!
No więc Yoda mówi do nas: "Straight you must go', więc my zgodnie z rozkazem drogą 58 przez 'mini góry":
Następnie on do nas: 'Right you must turn" i my podążamy za sensem jego słów :
I w ten oto sposób dotarliśmy na duży parking koło przystani promowej. Płacimy 4kn/h i idziemy na poszukiwanie ... obiadku - jakoś tak zgłodnieliśmy, a zabytki - skoro są tutaj od kilkuset lat, no to godzinę mogą przecież poczekać
Pierwsze, co mnie zdziwiło w Szybeniku - pozytywnie, oczywiście - to widok nadmorski. No bo do tej pory byliśmy przyzwyczajeni, że jak stoi się na nabrzeżu, to widać tzw. błękitny bezkres, a tu niespodzianka - mimo że wcześniej mapę widzieliśmy i mogliśmy się tego spodziewać:
Drugie, co mnie zdziwiło, to fakt, że miasto długie jest, ale to jeszcze nie problem (przypominam, że szukamy czegoś, co potocznie nazywamy "obiadem"), Problematyczne okazało się to, że mapa kulinarna miasteczka jest specyficzna - z czego nie zdawaliśmy sobie sprawy. I tak - idąc od strony portu znajduje się strefa restauracyjna (którą - w pierwszym odruchu - wzgardziliśmy, mówiąc: eee, dalej też przecież coś będzie), następnie w części środkowej zaczyna się wejście na Starówkę (którą też wzgardziliśmy, mówiąc: eee, na głodniaka nie zwiedzamy), no i część trzecia, po której spodziewaliśmy się kulinarnych objawień - okazała się miejscem kawiarniano - piwnym, a jedyna restauracja okazała się być zamknięta. No więc trzeba pokornie wrócić "na początek", co przy krótkich nóżkach naszych pociech zabrało troszkę czasu.
Strefa restauracyjna:
Ale opłacało się, bo pełni sił witalnych mogliśmy zabrać się do turystycznej roboty.
W końcu po schodach docieramy przed Katedrę Świętego Jakuba:
Tym razem nasze maluchy okazały dojrzałość turystyczną i razem z nami oglądały wnętrze katedry. Jednak najprzyjemniejszą część tamtego dnia spędziliśmy siedząc na murku w cieniu, który dawała nam ściana katedry, mówiąc: 'gościu, siądź pod mym ..., a odpocznij sobie, nie dojdzie Cię tu słońce, przyrzekam ja Tobie' (przepraszam za skojarzenie )
Maja w cieniu Katedry:
Kiedy my sobie błogo odpoczywaliśmy, Juraj Dalmatiniec dzielnie trzymał straż:
A teraz się wyjaśni - świat w moich oczach (a raczej w okularach):
I tym to sposobem dotarliśmy do końca mojej mini opowieści. A przygody w drodze powrotnej do kraju ojczyzną zwanego? A była taka jedna, ale nie mogę jej opowiedzieć, bo nasz samochodowy Mistrz Yoda jeszcze by się zawstydził