Odcinek czternasty
Koniec opowieści dziwnej treści;)
Ostatnie pięć dni było tak bogate w rózne wydarzenia i przygody ,że z całego serca zapragnęłam odrobiny
świętego spokoju.
Nic tak nie sprawia radości kobiecie jak zakupy
Mój mąż jest wprawdzie odmiennego zdania ale w tej kwestii był jednogłośnie przegłosowany . Człapał wbrew swojej woli co kwadrans jęczac i sapiąc.
Najgorzej znosi sklepy odzieżowe w których rzecz jasna mogłabym zamieszkać:)
Dostanie sie do zagłębia ciuchowego nie było jednak proste
. Musiałam wykazać się prawdziwym szczytem odwagi . Złośliwi konstruktorzy na drodze pomiędzy domem mojej siostry a ciuchlandią wybudowali wiadukt . Z ażurowymi barierkami ale czego nie robi się dla łaszków
Przedreptałam na drugą stronę Nie powiem żebym wpatrywała się zawzięcie w dół ale przynajmniej przemarsz nie był koszmarem na jaki się nastawiłam;)
Szczyt odwagi
Przebrnełam przez wiadukt.
Tu taka spokojna uliczka
zrozpaczony małżonek;)
zdjęcie z dedykacją dla mojego Taty niezmiernie mięsożernego człeka;)
córuchna przed wystawą z fajnymi kieckami:)
Obładowana siatkami i z lżejszym portfelem czułam się rozradowana . Nie chciałam jednak pastwić sie nad biednym mężulkiem .
Dlatego w nagrodę
poszliśmy na obiadek .
Do hinduskiej restauracji.
Miły Pan kelener zaproponował coś
specjalnego . Czekałam przerażona czy dostaniemy sztućce i zastanawiałam sie co zaserwować dziecku , które stwarza niesamowite problemy w regionalnych restauracjach .
Podstawą jej diety żywieniowej jest
rosół i zupa pomidorowa , kotleciki ziemniaczki i wszystko najlepiej ugotowane przez mamusię. Każda potrawa nie może zawierać niczego podejrzanego w wyglądzie
Obsługa restauracji stanęła na wysokości zadania
Frytek w menu rzecz jasna nie mieli ale Pan zapewnił mnie ,
że zdobędą.
Ulżyło mi niezmiernie Wprawdzie nie jestem fanką frytek ale nie odważyłabym sie dać dziecku baraniny.
Zastanawiały mnie dzbanki z wodą stojace na każdym stoliku
. Obserwowałam klientelę co też z tymi dzbankami wyprawiają Nie widziałam nikogo kto jadłby sztućcami i zaczynałam zastanawiać sie czy damy radę dotrwać do końca posiłku:)
Pan kelener z rozbrajającym uśmiechem , maszerował do nas z sztućcami
Ufff
Szklankami do tej nieszczęsnej wody w dzbankach
UFFF
Pomyślałam czemu Cola nie wystarczy:)
Martucha dostała zestaw obiadowy pochodzacy ze Środkowej Anglii Frytki z kurczakiem a my czekamy na danie specjalne
Po jakimś strasznie długim czasie dotarło do nas 5 malych miseczek czegoś;) o rożnej konsystencji i zabarwieniu.
Ryż na osobnych talerzach. Mięcho w kawałeczkach na kolejnych dwóch talerzach
Ilość jedzenia conajmniej dla rodziny słoni .
Utrudnieniem była nieobecność pustych talerzy , na które można to wszystko razem wrzucić i wymieszać:)
Nie chciałam byc skrajnie upierdliwa już i tak wykazywali się dobra wolą i zrozumieniem.
Pierwszy kęs ... zapomniałam o różnicach kulinarnych. Jadłam tam pierwszy raz baraninę ale była tak cudnie przepyszna , że na samą myśl cieknie mi ślinka;)
Prawdziwa pychota tylko ilosć nie na moje możliwości. Pan z obsługi z pięć razy pytał mnie czy aby napewno mi smakuje czemu nie jem. Więc mu pieć razy usilnie wmawiałam , że jest to przepyszne ale nie mam wymiarów nosorożca i nie dam rady tego w siebie wcisnąć.
Robiłam wszystko aby mi uwierzył bo wyglądał na niesamowicie zmartwionego;(.
Po zjedzeniu obiadku zrozumiałam po co te dzbanki.
Pożar w buzi trzeba czymś ugasić;)
Do dziś bardzo miło wspomnam ten obiadek i przy kolejnej wizycie napewno odwiedzę tą restauracje
Z brzuchem do kolan poszlismy do domu;) Ustaliliśmy , że jutro zwiedzamy
zamek Tower .
I znów to łażenie...
Po przeżyciach po ostatnim zwiedzaniu miałam obawy czy zdołam o włąsnych siłach powrócić do domu. Dojazd do centrum standardowo metrem .
Przyglądałam się codziennemu życiu londyńczyków co czytają jak się zachowują. W jednym wagonie
zbieranina kilku kultur i przyzwyczajeń;)
Dojechaliśmy Foteczki w stylu ja i zabytek bileciki wstępu .
We wszystkich możliwych kombinacjach
Powiastka encyklopedyczna
Tower of London czyli Pałac i Twierdza Jej Królewskiej Mości)
Wzniesiona została w 1078 roku dla Wilhelma Zdobywcy.
Tower of London było więzieniem, z którego podobno nie było ucieczki, ponieważ wejście było zaraz nad wodą – podpływano łódkami i tam prowadzono więźniów do celi. Więziono tu m.in. króla Anglii Henryka IV, królową Annę Boleyn, Thomasa More'a, Thomasa Cromwella, żeglarza Waltera Raleigha.
W swej historii budynek był fortecą, więzieniem, pałacem, a nawet służył jako zoo. Budowla (łącznie z Bramą zdrajców) pilnowana jest przez charakterystycznie ubranych strażników, nazywanych Yeomen Warders, a popularnie "Beefeaterami" . W twierdzy są dziś przechowywane liczne zbroje, broń, klejnoty i insygnia koronacyjne (królewski pierścień i jabłko oraz berło z krzyżem i największym na świecie brylantem Cullinanem I, a także koronę brytyjską zdobioną drugim co do wielkości na świecie brylantem Cullinanem II).
Twierdza Tower jest do dziś zamieszkana. Jej społeczność tworzą strażnicy Yeomen Warders wraz z rodzinami, naczelnik twierdzy (ang. Resident Governor), urzędnicy oraz kapelan i lekarz.
Symbolem Tower są kruki. Popularna legenda głosi, że dopóki na wieżach Tower będą żyły kruki, tak długo trwać będzie imperium brytyjskie.
Pierwszy sklep z pamiątkami .Tusia zakupiła koronę ja jej zabrałam
też chcialam być krolową;)
I jedyne co z mojego panowania pozostało to mierne zdjecie;) Dobrze ,że mi łba nie ścieli;)
Musiałam pogodzić się z losem i oddać koronę na rzecz córki.
Nie mam dobrych wiadomości w dziedzinie fotografowania tego obiektu .W większości miejsc jest bezwzględny zakaz fotografowania insygni królewskich, diamentów, złota i wszystkich skarbów a takie są piękne Ach!
Cały obiekt to wycieczka na pół dnia, nie biegając tylko spokojnie delektując się dobrem angielskiej kultury. Trzeba przyznać , że mają się czym pochwalić i skarbiec, korony i klejnoty są jak z prawdziwej bajki.
Wszędzie czuć ducha czasu minionych wydarzeń i potegi imperium. Zbiory broni armat zdobyczy wojennych i dosłownie usypane kupki diamentów:)
W każdej z wież inne trofea . Z wielkim zaciekawieniem ogladałam film z koronacji obecnie panujacej królowej Elżbiety. Oglądałam jej szaty koronacyjne . Wytkane złotem.
Tym chyba komuś zrobili krzywdę
Tym raczej też kurczaków nie rąbali
Na dziedzińcu słynne kruki Nie są jednak na tyle medialne jak nasze gołębie i fotografowanie ich jest nielada cudem
Głupio mi było fotografować tego strażnika ma facet niesamowicie męczącą pracę
O pełnej godzinie chłopaki zajeli się trochę sobą
Potem znów wszystko wróciło do normy:)
i znów ludzie się nad nimi pastwili
Po tej wycieczce portfel uległ kolejnej diecie , ale nie spowodował bankructwa więc po południu miałam czas na kolejne zakupy;)
Przedostatni dzień postanowiliśmy spędzić w murach muzeum . Wybraliśmy jednak takie aby dziecku się nie nudziło .
Wybraliśmy Muzeum Natury
Wspaniałą zabawa i przygoda dla całej rodziny .
Kolekcja muzeum liczy ponad 70 milionów eksponatów, a całość dzieli się na 5 głównych działów: botanika, entomologia, mineralogia, paleontologia i zoologia
Dużą popularnością cieszy się symulowane trzęsienie ziemi, którego mogą doświadczyć zwiedzający oraz galeria dinozaurów, gdzie znajduje się ryczący, ruchomy dinozaur-robot. W głównym holu znajduje się słynny odlew szkieletu diplodoka.
W muzeum tym można wielu eksponatów dotknąć, spróbować, wykonać różne symulacje i eksperymenty, a całość jest głównie przeznaczona dla młodszych, choć starsi też mogą się wiele nauczyć. Znajduje się tam m.in. kolekcja ryb, płazów, gadów, ptaków i ssaków w różnych stadiach ewolucji.
Szkielecik:)
Ruchomy Rex. Całkiem przekonywujących wymiarów -gigantycznych . Jak zaryczał włosy stawały dęba. Tuśka oczywiście zachwycona . Z wielką chęcią by na nim pojeździła
Łeb czegoś z wielkimi zębami
w dalszej częsci świat zoologi wszystkie zwierzęta świata ze szczegółowym opisem życia budowy i upodobań;)
Nie będę wszystkich wklejać ale przykładowo umieściłam dwa moje ulubione;)
Trzęsienie ziemi nam się podobało jeśli to zjawisko wogóle może wywoływać pozytywne odczucia . Przy tragediach jakie za sobą niesie. Ujmijmy to tak , że jest
realistycznie odtworzone . To samo deszcz wiatr burza . Wszystkie zjawiska atmosferyczne są wytłumaczone na poziomie dziecka i dorosłego. Diżo ciekawostek i naprawdę fajna zabawa:)
Pora pomysleć o pakowaniu i
koszmarnym locie. Ostatnie zakupy ostatnia kolacyjka. Żal wracać do domu i do pracy to był krótki ale burzliwy wypoczynek.
Zasiadłam na
środku pokoju z walizkami o jakim kolwiek dopasowaniu się do wymagań kilogramowych nie było nawet mowy. Klamoty z Disneylandu plus klamoty z Legolandu . Sterta nowych łachów i pamiątek z Londynu . Waliza pękała w szwach . Siedziałam na niej upychałam nie brałam jakiejkolwiek możliwości , że celnik będzie ją chciał otworzyć bo na bank nie zamknie i będzie zmuszony pożyczyc mi jakieś reklamówki. Siostra straszyła mnie ceną nadbagażu . Nie przekraczaliśmy go w kilogramie lub dwóch .
Postanowiłam jednak zaryzykować:)
Wszystkie te zmagania spowodowały, że droga na lotnisko nie była obsesją , w stylu
po co mi bagaż jak i tak będzie katastrofa lotnicza,
Głównie zastanawiałam się jak przewieźć to całe złomowisko do domu;)
Odprawa bagażowa Kolejka gigant upłynęła w kilka minut. Nie miałam obranej strategi czy błagać o litość czy milczeć jak głaz .
Podchodzimy moje dziecko ciekawe wszystkiego zaglądało na Pani blacik
Rozradowane :) Nie była wtajemniczana w plan jak przepchnąć bagaż. Więc robiła to bezwiednie.
Mieliśmy jedną z toreb zakupionych w Disneylandzie i to nas prawdopodobnie uratowało .
Pani nie mogła nie zauważyć wielkiego napisu i głowy Myszki Miki Potraktowała nas jako turystów tranzytowych .Widocznie miała dobry dzień albo urodziny.
Bo wydała nam bileciki i życzyła miłej podróży .Pchneliśmy klamoty na taśmę i ogarnęła nas wielka ulga .
Mnie dość chwilowa bo przypomniałam sobie o wątpliwej przyjemności latania.
Znów ta wóda.
generalnei z alkoholi preferuję tylko wino ale wyjątkiem są sytuacje kryzysowe . Wódę pijam w samolotach naszykowałam sobie wymaganą ilosć funtów byłam skłonna pić już na trapie ale niestety na trzeźwo musiałam znieść start .
Naprawdę do dziś nie wiem co to był za pilot ale startu nie poczułam a nawet nie zauważyłam . Rozpędzała się bestia w pozycji poziomej i w takiej też wzbiła sie w górę. Nie leciała pionowo i nie wywracały mi sie wnętrzności .
Niestety taki start przeżyłam do tej pory jeden wszystkie inne były koszmarem.
Cała podróż mijała powiedzmy sobie w miarę normalnie . Do momentu gdy mojemu dziecku zachciało się siusiu. Tata nie pójdzie rzecz jasna Wiec padło na mnie
Pytam dziecko czy aby napewno musi. No musi...
Wstałam jak czołg najchetniej bym sie doczołgała .Znalazłyśmy stosowny pokoik. Wszystko było urządzone i teoretycznie wszystko było na swoim miejscu;
Prócz tzw spłukiwania wody . Stoję i myślę ...
Co wcisnąć , żeby nie rozszczelnić samolotu
Obstawiłam płaszczyznę , która musiała być pożądaną spłuczką Wcisnęłam i jakiś
Huk mnie sparaliżował . Na bank nie mamy ogona coś się urwało wyleciało i po sprawie;)
Wrzasku nie narobiłam bo mnie zamurowało, ale uświadomiłam sobie że jest coś takiego jak ciśnienie i być może ono miało wpływ. Wylazłysmy z pokoiku z obawą spojrzałam czy są ściany wszystko grało. czas lądować...
Oj bardzo mi się nie podobało. Wciąż pytałam czy on się musi tak długo zniżać czy musi skręcać dlaczego on leci tak krzywo.
Zobaczyłam znajomą wieżę kościoła Pomyślałam koniec koszmaru ale jak na odległość tej wieży do lotniska to coś długo leci za chwilę znów zobaczyłam tą wieżę!!!
No to walniemy nie umie pewnie latać i boi się wylądować
Zastosowałam swoją ukochana pozycje "
Przyglądaj sie kolanom"
I wyladował ale tak twardo aż poszedł dym . Wytzęsło oj bardzo
Zawsze mam wrażenie że jak juz dotknął kołami płyty to juz przeżyje nic bardziej mylnego ale sama świadomość , że juz koniec !! powoduje prawdziwe szczęście
Na biedną Mulinę na lotnisku czekał ten sam komitet. Pełniący rolę powitalnego. Uściski dymek cud miód:)
Wróciłam;)