Zdajemy sobie sprawę, że guzik zobaczymy, że na wiele nie starczy czasu, ostatni prom odpływa o 19:30. A trzeba być wcześniej. Znając mojego pecha do promów zdarzyć się nam może nocleg w samochodzie.
Postanawiamy sprawić większą przyjemność Julce niż sobie i zamiast zwiedzania Mljetu spędzić trochę czasu na plaży.
Udajemy się zatem w lewą stronę w kierunku Saplunary. Naszym celem jest Uvala Blaci.
Droga malownicza, całkiem przyjemna.
Ostatni kawałek drogi jednak przyprawia mnie o palpitacje serca. Nie dlatego, że jakoś strasznie jest, ale Mondziu może jednak tego nie przetrzymać...słuszne miałam palpitacje.
Koniec drogi, mały parking, ale dla nas znajduje się miejsce (parking bezpłatny), kilka kroków w dół i jest, plaża, piaszczysta
Jula pędzi do wody, bez pływek, koła, butów..szczęście na jej twarzy jest dla mnie najlepszą zapłatą i potwierdzeniem, że warto zrezygnować z własnych planów, ze zwiedzania dla tego małego uśmiechu.
Jakieś dziwne schrony, bunkry, zwał to jak chciał nawet tam widać.
Na Uvali Blaci schodzi nam więcej czasu niż planowaliśmy. Trudno.
Wiemy już na 100%, że do Parku nie wjedziemy w ogóle. Ale postanawiamy przejechać wyspę na tyle na ile nam się to uda.
Na parkingu spotykamy fajne autko.
Masa ich tam. Można wypożyczyć takowe.
Znowu szutrowa droga, na której mnie i pana z fajnego żółtego autka Czech w swojej nowej lśniącej skodzie doprowadził do szału. Miał może z dwa metry, żeby się cofnąć do zatoczki, ale nie, twardo do przodu. To my musieliśmy się wycofywać, spory kawałek, bo za grosz nie było gdzie zjechać, tym bardziej że było nas dwóch. Miałam ochotę mu rzucić kamyczkiem spod kół.
Dojechaliśmy aż do bramy parku, ucięliśmy sobie pogawędkę z Panem Strażnikiem i powoli wróciliśmy do portu...z coraz niżej zwisającym tłumikiem...tak, tak, urwałam tłumik
Owe autka, które można wypożyczyć, a raczej ich mała część. Fajna sprawa.
Odpływamy w zachodzącym słońcu, pewni że wrócimy tutaj.
Po drodze jeszcze zakup muli bo jutro mamy gości