Uff, co to był za tydzień! Wygrzebałam się z papierów i mogę powoli kończyć relację, jeśli ktoś jest jeszcze zainteresowany
2 maja (poniedziałek): Bad SchandauOpuszczamy Rathen i tę część Saskiej Szwajcarii. Na pewno tu jeszcze kiedyś wrócimy, bo została nam do odwiedzenia twierdza Königstein i różne formy skalne, np. Lilienstein.
Pojedziemy jeszcze dzisiaj do jednego kurortu - Bad Schandau. To małe uzdrowiskowe miasteczko położone na prawym brzegu Łaby, niespełna 6 km od granicy z Czechami, ma blisko 700 lat. Bad Schandau jest kurortem balneologicznym, specjalizuje się głównie w dobroczynnym działaniu wody na organizm człowieka.
Parkujemy (znowu) nad Łabą:
i idziemy "zwiedzać"
Zaczynamy od rynku, na którym znajduje się ciekawa fontanna, która zmieniła się od czasu, kiedy była tam Dangol -
klik:
Wtedy nie było syrenki na postumencie...
Przy rynku stoi ewangelicki kościół św. Jana:
Zajrzymy do niego później.
Teraz pójdziemy na lody i trochę się powłóczymy po miasteczku.
Od razu uderza nas... nieporządek i brud
Bad Schandau nie wygląda na niemieckie uzdrowisko. Wystawione na ulicę worki ze śmieciami to powszechny widok:
Widać, że nie jesteśmy w Bawarii ani w zachodnich Niemczech
Chociaż w Rathen było zupełnie inaczej niż tutaj - ładnie i czysto, całkowicie po niemiecku
Zaburza nam to obraz miasteczka, ale postanawiamy dać mu szansę i przejść się w stronę parku. Jest tu ładnie, chociaż muszę przyznać, że park zdrojowy też nie zachwyca:
Tylko w dawnym NRD tulipany mogą rosnąć w tak nieuporządkowany sposób
:
Atrakcją Bad Schandau jest licząca blisko 8 km zabytkowa linia tramwajowa (Kirnitzschtalbahn) prowadząca z centrum miasta, poprzez dolinę Kirnitzsch, do Wodospadu Lichtenhainer. Jest to jedyny na świecie tramwaj, który wjeżdża do parku narodowego:
Niestety nie wystarczy nam już dzisiaj czasu na przejazd zabytkowym tramwajem, zobaczenie wodospadu i innych atrakcji okolicy, których jest tutaj taka masa, że po raz kolejny obiecujemy sobie, że musimy tu wrócić.
Powoli wracamy w stronę centrum Bad Schandau, zauważając basen do balneoterapii:
Podobne widzieliśmy w Jeseniku, w Sanatorium Priessnitz
Zauważamy też na budynkach tabliczki z zaznaczonym poziomem wody - z wielkiej powodzi, która nawiedziła okolicę w sierpniu 2002 roku:
To była ogromna tragedia... Niestety, nie jedyna w historii. Są też znacznie starsze tablice - przypominające o powodzi z marca 1845 roku:
W powodzi (tej z 2002 roku) ucierpiał m.in. ewangelicki kościół przy rynku:
Od tego czasu nie ma w nim zabytkowych drewnianych ław, tylko rzędy połączonych krzeseł.
Wnętrze surowe, piękne, takie jak lubię w kościołach:
Na tablicach w świątyni oglądamy zdjęcia zrobione w miasteczku podczas powodzi. Straszne widoki...
Opuszczamy kościół i powoli zmierzamy w stronę winowajczyni tych nieszczęść, którą dzisiaj oglądamy bardzo często - Łaby.
Jest późno, pora wracać do Czech, do Růžovej. Przejeżdzamy przez Krippen - część Bad Schandau, w której, w pięknych zabytkowych domkach, mieszczą się pensjonaty:
Jest i wieża widokowa. Mijaliśmy ją dzisiaj rano, jadąc w przeciwnym kierunku:
I po kilku kilometrach jesteśmy ponownie w Czechach, w Hřensku:
Mamy jeszcze kilkanaście minut do "domu". Na tej drodze "spotykamy" zająca:
Wariat przebiega tuż przed naszymi kołami. Na szczęście jest szybki
Tak kończy się kolejny piękny, intensywny dzień tych czesko-szwajcarskich
krótkich wakacji. Mimo tego, że dzisiaj walczyłam ze swoim bardzo osłabionym organizmem, udało nam się bardzo dużo zobaczyć i nabrać apetytu na powrót w te strony