Następnego dnia obudziliśmy się w nie najlepszych nastrojach (mimo słonecznego poranka), ale nie z powodu nadmiaru wina w konobie, tylko zdaliśmy sobie sprawę, że toj uż jest nasz ostatni dzień z reszty naszego rejsu.
Mówi się trudno, wszystko kiedyś się kończy, ważne żeby pozostały nam miłe wspomnienia. A mam nadzieję, że tak chyba było na tym rejsie.
Nic to, po śniadanku i związanych z tym czynnościach ubocznych, część z nas idzie jeszcze do miasteczka na krótkie zakupy a część na spacerek po okolicy która naprawdę wygląda pięknie. A kwitnące dziko agawy robią niesamowite wrażenie.
Po godzinie spotykamy się wszyscy na jachcie i po krótkim klarze wypływamy z mariny. Kierujemy się już w stronę Kaśteli, aczkolwiek po drodze zamierzamy "zaliczyć" jeszcze wyspę Solta. Płyniemy wzdłuż północnego wybrzeża wyspy wypatrując fajnego miejsca gdzie będziemy mogli prawdopodobnie ostatni raz w tym roku wykąpać się w morzu.
Wreszcie jest, fajna zatoczka o nazwie Nećujam. Wpływamy głębiej i stajemy w zachodniej odnodze zatoczki. I tu ukazała się naszym oczom ostatnia już chyba podczas tego rejsu niespodzianka. Mianowicie w odległości pół kabla od brzegu wystawał z wody na wpół zatopiony żaglowiec. Wyglądał jak autentyczny stary żaglowiec, drewniany dwumasztowy, z wody wystawały mu tylko część przechylonego pokładu i maszty. Postanowiliśmy przy okazji kąpieli w zatoce podpłynąć do niego i obejrzeć go sobie z bliska.
Udało na się nie tylko podpłynąć do niego, ale także wspiąć się na pokład. Z bliska wrak wyglądał na w miarę nie zniszcony przez wodę i czas. Ciekawe co też mu się przydarzyło ? Czyżby współcześni piraci go napadli i zatopili ?
Po kąpieli i nurkowaniu we wraku i jak zwykle małej przekąsce i przepitce skierowaliśmy ster gdzie oczy poniosą.
To znaczy w tym przypadku do Splitu, gdzie mieliśmy wysadzić część załogi, która nie była nigdy w tym mieście Dioklecjana.
Na redzie Splitu stały ogromne wycieczkowce, z których ludzi na ląd dowoziły szalupy większe od naszego jachtu !
Wysadziliśmy na nabrzeżu część załogi i zawineliśmy się do Kaśteli.
Odpływając mieliśmy możliwość zaobserwować na pobliskich górach Kozjak ślady po ogromnym pożarze, który jak widzimy wypalił do cna co najmnie 50 % powierzchni, brr..straszne.
Ale już po chwili zapominamy o przykrych widokach, bo dopływamy do południowego krańca wyspy Ciovo i okrążając pólwysep Marjan kierujemy się już prosto do Kaśteli. Przepływamy obok kasztelu Gomilica czyli zamku, który siostry benedyktynki pobudowały na skale i od którego miasto wzięło swoją nazwę. Jeszcze ostatni rzut oka na zamek i wpływamy do mariny.
Przed dopłynięciem do keji, kierujemy się jeszcze do pobliskiej stacji paliw, gdzie musimy dotankować do pełna zbiornik naszego jachtu. Wpływając do zatoczki w której mieści się stacja, widzimy przed nami jachty, które dopływają do stacji, a po chwili krótkiej konwersacji z obsługą odpływają nie tankując. Pytamy jednego z zawracająch
skiperów dlaczego nie tankują ? Problem, odpowiada i po chwili wyjaśnia się, że obsługa tankuje tylko swoich. Co to znaczy ?
Ale podpływamy i my i o dziwo obsługa bez problemu tankuje nasz jacht, nie chce za to pieniędzy, ale za to daje nam jakąś karteczkę na której napisana jest magiczna cyfra 44 ! Okazuje się, że tyle właśnie zatankowali nam paliwa, a zapłacimy za nie w marinie zdając jacht. Czyli wynika stąd, że my jesteśmy ci swoi. Ale coś mało jest do tankowania tych swoich, więcej obcych,
a czy oni nie chcą na innych zarobić ? Dziwna sprawa, ale w końcu to nie nasz problem. Wypływamy z zatoczki i kierujemy się do mariny. Czlowiek z obsługi Adriatic Charter już z daleka woła na nas i pokazuje nam gdzie mamy stanąć. Ok, płyniemy posłusznie i stajemy tam gdzie nam kazał. Wreszcie w domu chciałoby się powiedzieć, gdyby nie to, że trochę nam żal, że rejs już się skończył.
Idę do biura zameldować, że dopłynęliśmy i poprosić o przyspieszenie odbioru jachtu bo jutro rano chcemy wyjechać.
No problem, odpowiada Pan w biurze. Ktoś do was niedługo przyjdzie, zrozumiałem. Wobec tego idę z powrotem na jacht i zaczynamy pakować graty i wynosić je do samochodów, które o dziwo stoją tam gdzie je zostawiliśmy.
Myślałem, że z powrotem gratów będzie mniej, ale gdzie tam, prawie połowa żarcia nam została i sporo wody mineralnej
No nic, upychamy to wszystko na powrót w samochodach a w międzyczasie przychodzi facio z obsługi żeby odebrać jacht.
Przygotowany byłem na długą i skrupulatną procedurę odbioru ale facio tylko pobieżnie sprawdza najważniejsze rzeczy (nurek już wcześniej sprawdzał kadłub)i podpisuje nam protokół odbioru. Nie wiem czy to efekt końca sezonu czy ubezpieczenia kaucji czy czegoś innego (może rakiji) ?
W każdym razie zadowoleni, że tak szybko nam poszło postanawiamy za resztę kasy jachtowej iść na pożegnalną kolację w miejscowym Restoranie. Kolacja przeszła nam szybko, bo i kasy nie zostało za dużo i nastroje w załodze jakieś niewyraźne.
I tak w markotnych nastrojach wracamy na jacht, żeby wyspać się bo przecież jutro rano trzeba będzie (niestety) wracać do domów. Ale przyrzekamy sobiew duchu, że kiedyś na pewno tu (lub gdzie indziej) wrócimy, aby znowu pożeglować po Jadranie.