Następnego ranka dzień wstał ładny, słoneczny, ciepły z resztkami chmur na niebie zaczepionymi o szczyty gór na Peljesacu.
Wiatr słaby i do tego odwrócił się tak, że znowu będziemy mieli go "w mordę"
Wobec tego szybkie odprawiamy poranne rytuały i szykujemy się do wypłynięcia. Śniadanie zjemy na trawie.. tzn. na wodzie.
Po przeanalizowaniu mapy stwierdzam, że aby zdążyć na piątek do Kaśteli musimy już zawrócić i kierować się z powrotem.
Wypływamy kierując się w stronę Hvaru zostawiając za rufą mury Starego Miasta i majestatycznego Sv.Ilija po sterburcie.
Wysokość tego szczytu niby jest nieduża, bo "tylko" 961 m. ale biorąc pod uwagę, że wznosi się on od samego morza, to robi to ogromne wrażenie. Kilka lat temu będąc w Orebiću weszliśmy na ten szczyt, widok z niego jest zaiste wspaniały.
Płynąc w stronę południowo-wschodniego krańca Hvaru mamy jeszcze w miarę dobry wiatr, tak więc postanawiamy się przekąpać w jakiejś zatoczce. Wybór nasz padł na Uvala Prapratna niedaleko Sućuraja. Woda jak zwykle kryształ, ciepła i jak zwykle pławimy się w niej około godziny.
Po kąpieli w słonej wodzie trzeba obowiązkowo przepłukać usta, żeby pozbyć się słonego smaku i ugasić pragnienie. Robimy to zimnym piwem, winem, wodą, sokiem, na co kto ma ochotę. Po zaspokojeniu pragnienia podnosimy kotwicę i płyniemy dalej. Okrążamy poludniowo-wschodni kraniec wyspy Hvar i kierujemy się wzdłuż wybrzeża tzw. Makarskiej Riviery.
Mijamy po drodze piękne miasteczka na tle cudownej panoramy gór masywu Biokovo, który jest drugim co do wielkości pasmem górskim w Cro z najwyższym szczytem Sveti Jure, 1762 m n.p.m. Widoki rzeczywiście cudowne. Do tej pory widziałem je tylko od strony lądu a teraz mam możliwość podziwiać je od strony morza.
Ale my tu gadugadu, widoczki, fotki, piwko a czas leci. Postanawiamy, że trzeba pomału szukać miejsca na nocleg. Wybór nasz padł na Tućepi. Jest tam zanaczona marina więc będzie wszystko co potrzeba kobietom.
Podpływamy tam bliżej, widzimy że miejsce jest, wobec tego robię zwrot i tyłem pakujemy się do mariny. Wpłynęliśmy już do połowy, gdy wtem na keji zjawia się jakiś człowiek i krzyczy, żeby nie wpływać bo nie ma miejsca. Patrzymy na niego zdziwieni bo miejsca jest tyle, że moim zdaniem zmieściłby się tu Batory ( gdyby oczywiście miał mniejsze zanurzenie), ale co robić, nie chce nas to trudno, nie zarobią dziś tu na nas. Wrzucam całą naprzód i wypływamy z mariny. Patrzę na mapę i stwierdzam, że najbliżej mamy do Makarskiej. Wobec tego kierujemy tam nasz dziób. Makarska od strony morza robi sympatyczne wrażenie, ładny port miejski, ale niestety nie ma tam mariny żeglarskiej. Trudno, będziemy dziś stać w porcie przy kamiennym nabrzeżu keji miejskiej.
Podchodzimy jak zwykle rufą do nabrzeża, gdy wtem znowu zjawia się jakiś człowiek i znowu coś krzyczy do nas.
Na szczęście orientujemy się, że chce żebyśmy wpłynęli w inne miejsce, które on nam pokaże. Ok. płyniemy tam gdzie nas prowadzi
i okazuje się że będziemy stać pomiędzy dwoma dużymi ( tak ze 3 razy większymi od nas) jachtami. Jeden jest z banderką niemiecką, a drugi z chorwacką. Podchodzimy, łapiemy muring, rzucamy cumy rufowe, knagujemy liny i stajemy.
Prawda, że przy takich jachtach nasz wydaje się być łupinką ?
Jacht po prawej burcie z banderką chorwacką robi naprawdę wrażenie, można powiedzieć, że zasłania nam świat.
Jakiś człowiek z obsługi tego jachtu mowi nam, że w wieczorem i w nocy będzie na nim dyskoteka więc musimy się na to odpowiednio przygotować. Nie wiem co miał na myśli
Po drugiej burcie stoją Niemcy pięknym drewnianym oldtimerem,
tak ze 2 razy większym od naszego.
Jast fajnie, zwłaszcza że i opłata portowa jest o połowę niższa niż w marinach (ale bez podłączenia do prądu i wody). Wobec tego szybko klarujemy jacht i idziemy na miasto przygotować się do dyskoteki.
Na nabrzeżu, które robi wrażenie promenady w Tunezji (palmy), stoi fajna rzeźba przedstawiająca ... no właśnie kto zgadnie co ?
Ja czule obejmuję za biust dziewczynę z rzeźby i poklepuję ją po pupci. W końcu nie codziennie można tak zrobić obcej kobiecie i to w dodatku przy własnej żonie
Potem idziemy dalej w miasto zwiedzać i degustować.
Po jakimś czasie już odpowiednio przygotowani do dyskoteki, wracamy na jacht a tu znowu niespodzianka (która to już Janusz ?).
Jacht kolebie się na wodzie (chociaż fali nie widać) jakieś 0,5 metra w dół i w górę tak że trudno nam wejść po trapie,
(a może to efekt przygotowań do dyskoteki ?). W każdym razie od Niemców dowiadujemy się, że to tzw. martwa fala, która wchodzi do portu z pełnego morza i powoduje taki nieprzyjemny rozkołys. Wobec tego zakładamy dodatkowe cumy z dziobu i rufy, naciągamy je mocno i kołysanie trochę się uspokaja. Zobaczymy co będzie w nocy !
Na szczęście (dla niektórych nieszczęście) informacja o dyskotece okazała się żartem. Wobec tego będziemy mieli spokojną noc.
A przygotowania do dyskoteki okazały się na tyle skuteczne, że kołysania jachtu spowodowane martwą falą nikt z nas w nocy nie czuł
i rano obudziliśmy się świezi i wypoczęci.